To nie był najlepszy mecz w historii. Piłkarze popełniali mnóstwo niewymuszonych błędów, często grali nerwowo. Ale finał w Lizbonie nie musiał być piękny, ponieważ zafundował nam coś innego. Wywołał u wszystkich pełną gametę emocji. Kompletny misz-masz! Radość, smutek, podniecenie, zachwyt, brzydota, zazdrość, wściekłość, nuda, zaparcie wdechu. Obojętnie czy byłeś za Atletico, czy za Realem, czy postronny. Nie dałeś rady uciec od tych emocji, które towarzyszyły temu wydarzeniu. Przeżywałeś wszystko razem z tymi piłkarzami, bowiem ich reakcje były prawdziwe! Gabi, Ronaldo, Morata, Godin, Casillas.....zawodnicy w białych i biało-czerwonych trykotach niczego nie ukrywali. Widziałeś jak się wściekają, jak się cieszą, jak są smutni. I ty również taki byłeś. Jest 36 minuta i Casillas właśnie zawinił przy bramce. Kamera robi zbliżenie na jego twarz. Chce mu się płakać. I tobie też! Jest 90 minuta i Simeone pobudza kibiców. Ujęcie, które widzisz w telewizorze, powoduje iluzję i czujesz jakby to ciebie pobudzał. Od razu podskakujesz z krzesła i jeszcze mocniej przeżywasz wszystko.
Czasami nie są potrzebne piękne akcje lub gole, aby uznać mecz za legendarny. Czasami wystarczy tylko, żeby tych 22 współczesnych gladiatorów zahipnotyzowało widzów, aby oni mogli przeżywać spotkanie, jakby sami biegali po zielonej trawce. Nawet jeśli mieszkają na odległym Kiribati i z nikim nie sympatyzują.
Ostatecznie tylko kibice Realu cieszą się ze zwycięstwa ekipy Ancelottiego. Reszta świata opłakuje Atletico. Lubimy szczęśliwe zakończenia i sądziliśmy, że i tym razem Kopciuszek zatańczy na balu. Rzeczywiście był na nim i tańczył przez cały sezon, aż wreszcie nadeszła ta nieszczęsna północ i znów piękne szaty zamieniły się w łachmany. Ową północą był gol Ramosa.
Nie chcę w takiej chwili wymieniać przyczyn porażki Atletico, a zapewniam, iż takie były. Naprawdę boli mnie, że gang Simeone nie wygrał. Chociaż im nie kibicuję, a podczas finału zachowywałem się dość obiektywnie. Może po prostu w dzieciństwie naoglądałem się za dużo bajek? Niewykluczone. Może podświadomie pragnąłem sukcesu Atletico, bo zwyciężyłby Kopciuszek? Wreszcie na koniec pojawiłby się wielki napis: "Happy End".
Ostatnie dwa sezony Ligi Mistrzów dały pozytywny sygnał. Powoli przebijają się do wielkiego futbolu te zespoły, które wcześniej były głównie średniakami lub miały za sobą głęboki kryzys finansowy, albo sportowy. Przykłady Borussii i Atletico pokazują, że nie trzeba szukać szejków. Że nie trzeba mieć miliarda euro. Że nie trzeba mieć pseudosympatyków na całym świecie. Że wystarczy jedynie mądre zarządzanie, inteligentny trener, pojętni piłkarze oraz oddani fani, aby osiągnąć coś kosmicznego. I najprawdopodobniej historia wielkiego Atletico zakończyła się na tym finale, jednak za dziesięć lat będziemy wspominać osiągnięcie tej sporej, kochającej się rodziny. W ciągu czterech lat piłkarze Los Rojiblancos z chłopca do bicia przemienili się na chłopca, który bije.
Kończący się sezon należał do Atletico. I tylko do niego.