Wczoraj rano tak sobie zażartowałem, że Niemcy wygrają 10:0. Kilkanaście godzin później, a dokładnie o 22:29 przeraziłem się! Zacząłem czuć, że mój żart może okazać się prawdą i powoli żałowałem, iż nie udałem do bukmachera i nie postawiłem u niego stówy na właśnie taki wynik! Gdybym wygrał, to spokojnie stałbym się posiadaczem Ferrari Enzo. Na szczęście nie zrobiłem tego, bowiem Niemcy strzelili tylko siedem razy, a do tego Oscar zdobył bramkę honorową dla Canarinhos. Chociaż trudno mówić tutaj o jakimkolwiek honorze.
Chyba nie na miejscu będzie krytykowanie reprezentacji Brazylii, mimo że zasługuje na tsunami hejtu. Zważając na piłkarzy grających w tej drużynie oraz na jej historię, lepiej przemilczmy ten brazylijski dramat. Ale z drugiej strony, trudno siedzieć cicho w takiej sytuacji. Bo kiedy ostatni raz miał miejsce taki pogrom w półfinale MŚ? Nigdy. Zdarzały się podobne, kosmiczne wyniki, ale były to lata odległe, kiedy to różnica poziomów pomiędzy rywalami była czasami ogromna. Teraz, kilkanaście godzin po olbrzymim szoku jaki przeżył świat, nie życzyłbym nikomu, nawet wrogowi, aby znalazł się w skórze jakiegokolwiek Brazylijczyka na tej planecie. Najpierw, jeszcze przed mundialem, wielu z nich strajkowało i krytykowało rząd za to, że wydaje pieniądze na MŚ i nie zważa na stale powiększające się grono biedaków. Grożono wieloma bojkotami, ale Mistrzostwa się zaczęły i Brazylijczycy pokazali swoją miłość do futbolu oraz zapomnieli na chwilę o codziennych trudnościach. Zapomnieli, bo wierzyli w sukces swoich piłkarzy. Ich sen jakoś trwał, aż nagle nastąpiło brutalne przebudzenie, czyli półfinał. I teraz co im zostało? Wciąż panosząca się wszędzie bieda, a ponadto poczucie wstydu i złości spowodowane totalną klęską.
W rzeczywistości brazylijscy kibice nie oczekiwali zwycięstwa nad Niemcami! Wiedzieli, że ich drużyna nie gra imponująco oraz że jest osłabiona przez kontuzje i kartki. W wypowiedziach, które przeczytałem, fani gospodarzy stawiali na porażkę 0:1, 1:2, maksymalnie 0:3. Nikt nie przepuszczał, że może być jeszcze gorzej i nie powinniśmy się dziwić, że będą odczuwać olbrzymi wstyd przez kilka następnych wiosen. Bo za dwadzieścia lat, gdy ktoś spojrzy na wynik tego półfinału, powie: "Ta Brazylia była zerem". A to nie jest prawda! Poczułem gęsią skórkę (a to jest rzadkość) przy wykonie hymnu Brazylii. Wzrok Luiza i Cesara przeszywał mnie na wylot. Do tego trzymali z całych sił koszulkę Neymara, co udowodniło jak mocne są więzi w tej drużynie. Brazylia zaczęła ostro, zepchnęła Niemców do obrony. Nawet Luiz, który grał przecież na pozycji stopera, zapuszczał się daleko do przodu i wspomagał kolegów. Gospodarze naprawdę chcieli wygrać! Niestety wydarzył się jeden głupi błąd przy kryciu, potem następny i wszystko się posypało. Zabrakło na pewno Silvy jako kapitana, który podtrzymałby morale zespołu.
Wynik brzmiał 0:5, aczkolwiek Brazylia próbowała dalej atakować, lecz znów fenomenalnie bronił Neuer i tylko Oscarowi udało się go pokonać. My dzisiaj wiemy, że oni naprawdę próbowali zmniejszyć jak najbardziej rozmiar porażki, ale niestety w przyszłości wszyscy będą wnioskować po wyniku, iż Brazylia grała tak samo skutecznie jak funkcjonariusze ABW skutecznie zabierają laptopy.
Scolari zachował się jak na dobrego ojca przystało i wziął całą winę na siebie. Co jest oczywiście bzdurą, bo żadnej jego winy nie ma! Na zastępcę Silvy wybrał Dantego. Kim jest Dante? Obrońcą Bayernu Monachium, klubu który najprawdopodobniej nie gra w polskiej C-Klasie! Czyli powinien być dobry. Wiedział najlepiej z całej kadry w jaki sposób gra szkielet reprezentacji Niemiec, więc mógł swoją wiedzę zaprezentować na boisku. Niestety tego nie zrobił. Innym antybohaterem został Marcelo, który znów zawinił przy straconych bramkach. Pierwszy gol Muellera oraz drugi Klose nie musiały wpaść, gdyby piłkarz Realu zachowałby się odpowiednio. Ataku wolę w ogóle nie oceniać, bo od początku turnieju gra beznadziejnie.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim są porównania, że gdyby Silva i Neymar zagrali, to Brazylia mogłaby wygrać. Kolejny bezsens. Jeśliby Silva grał, to być może Brazylia straciłaby mniej bramek, ale nadal byłaby do tyłu. Ponadto zastąpił go Dante, czyli piłkarz, który nie urwał się z choinki, co wytłumaczyłem wcześniej.
A co z Neymarem? Nic! Nawet w najwyższej formie niczego nie zrobiłby dla kolegów, ponieważ taktyka Brazylii była do bani, a mu nadal brakuje chłodnej głowy. Przez cały turniej schemat ataku gospodarzy był prosty: większość piłek musiała przechodzić przez Neymara. Najprostsze rozwiązanie, które okazało się również najgłupszym. Nawet najgorszy trener na świecie potrafił przewidzieć, że to gwiazda Barcelony będzie głównym inżynierem w ofensywie Kanarków i właśnie go należy zablokować. I tak właśnie było! Jedynie w meczu z Chorwacją miał więcej miejsca i mógł się wykazać, bowiem Chorwaci postanowili pójść na wymianę ciosów. W pozostałych pojedynkach był pilnowany i traktowany brutalnie. Pechowo dla niego, jego koledzy i on sam nie postanowili jednak zmienić sposobu gry i nadal kierowali piłki w jego kierunku. A co z tego wynikało? Faule, proste straty, aż wreszcie kontuzja, przez którą Neymar zamiast wakacji będzie miał rehabilitację.
Ale nie tylko on przeżywa podobne katusze! Również Messi, CR7 i inni wielcy muszą przechodzić przez takie męki. Tylko że w odróżnieniu od Brazylijczyka, oni wiedzą jak się zachować, ponieważ mają już doświadczenie w byciu traktowanym jako manekin do testów wślizgów i kopnięć. Przypatrzmy się grze Messiego na tegorocznym mundialu. Praktycznie w każdym meczu potrafi się wyłączyć nawet na kilkadziesiąt minut i w tym czasie odgrywać tylko proste piłki. Czemu tak robi? Żeby po prostu uśpić swoich stróżów, wyczekać na odpowiedni moment i wtedy dopiero popisać się swoim geniuszem. Nie oczekuje piłki przy każdej akcji, bo to wiąże się z ryzykiem bycia brutalnie sfaulowanym lub stratą i kontratakiem. Woli oddać szybko futbolówkę koledze i czekać nadal na jedyną szansę w meczu, taką jaką miał np. w pojedynku z Iranem. Dlatego strzelił cztery bramki i dlatego Argentyna jest w półfinale. Może Albicelestes nie grają wspaniale, ale skutecznie, a przynajmniej tak gra Messi. Najważniejszy piłkarz Barcy cztery i osiem lat wcześniej postępował tak samo jak Neymar dzisiaj. Chciał być prekursorem każdego ataku i nie kończyło się to najlepiej dla jego drużyny.
I dlatego trzeba bronić Messiego. Jego chwilami statyczna gra nie jest przejawem słabości, tylko inteligencji. Nie chce być przecież połamany.
Neymar nie zostałby żadnych zbawcą Canarinhos, ponieważ jak łatwo się domyślić, byłby pilnowany przez dwóch Niemców i większość piłek adresowanych do niego zostałaby przejęta i wykorzystana do kontry. Kto wie? Może właśnie przez obecność Neymara, Brazylia straciłaby jeszcze więcej bramek.
Chyba nie będę życzył drużynie Scolariego trzeciego miejsca, bo w niczym im to nie pomoże. Kibice zapamiętają rezultat 1:7 już do końca.
BTW - gratulacje dla Miro Klose! Rekord strzelonych goli na Mistrzostwach nie zdarza się co chwilę! Wielki napastnik starszej generacji. Fajnie, że tacy są jeszcze potrzebni i skuteczni.
To był super mecz:)
OdpowiedzUsuń