Ruch Chorzów może nie gra o
najwyższe cele, może powinien w poprzednim sezonie spaść z ligi, może ma problemy finansowe oraz stadion,
który ciągle przypomina komunę, ale wyróżniał się na polskiej scenie
futbolowej. Jako jedyny klub z Ekstraklasy był w pełni polski, czyli nie
posiadał w kadrze zawodników z zagranicy. Jednak wszystko się kiedyś kończy i
parę dni temu również i Ruch oficjalnie przyjął do siebie cudzoziemca – Rosjanina
Rołanda Gigołajewa.
Ruch Chorzów w poprzednich latach
ufał byle jakim Serbom lub Chorwatom. Czasami owi gracze przydawali się, ale
częściej nie różnili się niczym od średniaków z Polski. Z czasem porzuconą taki
model budowania zespołu i postawiono bardziej na krajowych piłkarzy. Główną
rolę we wszystkim odegrał prezes chorzowskiego klubu – Dariusz Smagorowicz.
Miał wizję zbudowania wyłącznie polskiej drużyny. Pomysł naprawdę godny
pochwały, zwłaszcza w czasach, gdy nadal do polskich lig (nie tylko Ekstraklasy)
napływają w licznych grupach beznadziejni cudzoziemcy. Smagorowicz chciał
wyróżnić swoją drużynę nie tylko na tle kraju, ale całej Europy! Obecnie jest
bardzo mało klubów z ważniejszych lig, które opierają się czarowi zagranicznych
nazwisk i stawiają na swoich np.: Athletic Bilbao, który reprezentują sami Baskowie.
Przynajmniej w tym aspekcie Chorzów był „potęgą” w skali europejskiej.
Nie będę jedynie wychwalał
wszystkich w nieskończoność. Świat nie jest idealny! Fajnie, że włodarze Ruchu
Chorzów dążyli do zachowania polskości, ale umówmy się: nie mieli innego
wyjścia. Czternastokrotny mistrz Polski jest mocno skrępowany w kwestii
transferów. Wszystko przez problemy finansowe. Niebiescy praktycznie nie mogą
kupować piłkarzy. Pozostaje im tylko zatrudnianie „wolnych strzelców”. Dlatego
nikt nie szukał z dużym poświęceniem jakiś zagranicznych kopaczy, którzy
zagraliby za 15 tysięcy złotych miesięcznie. Po pierwsze, byliby słabi, a po
drugie, wiązałyby się z nimi dodatkowe koszty. Ponadto trzeba się liczyć z
dłuższym okresem aklimatyzacji, spowodowanym w głównej mierze barierą językową.
Lepszym rozwiązaniem dla bardzo skromnego budżetu jest stawianie na wychowanków
lub szukanie innych młodych zawodników z okolicy, albo emerytów na promocji
(patrz Łukasz Surma). Właśnie w taki sposób działał Ruch i w
rzeczywistości oryginalna wizja Smagorowicza powstała z potrzeby chwili.
Bądź co bądź, fakty mówiły same
za siebie i Ruch pozostawał jedynym w pełni polskim klubem. Jednak przez to z
trudem utrzymał się w Ekstraklasie. Poprzedni sezon pokazał, że opieranie
składu na Polakach z niskiej lub średniej półki, których trenuje również polski
trener, niesie ze sobą negatywne konsekwencje. W Chorzowie musieli coś zmienić.
Postawiono na cudzoziemca, który nie miał kopać piłki, lecz pokazać jak się to
robi. Do Niebieskich przybył Jan Kocian i udowodnił, że już nawet
Słowacja ma lepszych specjalistów od nas.
Na zatrudnienie Kociana pozwoliły
na pewno pieniądze uzyskane z m.in. sprzedaży Piecha. Podczas aktualnej
przerwy zimowej Ruch stracił jeszcze jednego ważnego zawodnika – Łukasza
Janoszkę. I tym samym narodził się problem, ponieważ w jakiś sposób trzeba
było uzupełnić lukę. A korzystając z pieniążków, które były planowane dla
Janoszki i innych zaskórniaków, Ruch mógł wreszcie rozejrzeć się za
poważniejszym kandydatem zza granicy. W tym momencie cały plan pana prezesa
odnośnie jednej narodowości w klubie poszedł do kosza. Na Cichej potrzebowano
nowego, dobrego i w miarę taniego lewego pomocnika. Takiego trudno znaleźć w
naszym kraju, ale od czego są nasi bracia Rosjanie.
Mariusz Klimka (dyrektor
zarządu klubu ds. sportowych) podrzucił pod nos swojego szefa Rołanda
Gigołajewa, który na początku stycznia zaczął trenować z resztą drużyny.
Najwyraźniej wszyscy byli zadowoleni z jego postawy, ponieważ kilka dni temu
podpisał kontrakt ważny do czerwca 2016 roku. W jego historii widnieje epizod w
Zenicie Sankt Petersburg. Spędził tam cztery lata, ale na pierwszoplanową
postać nie wyrósł. Grał głównie w juniorach i rezerwach, a czasami ktoś mu
pozwolił potrenować z pierwszą drużyną. Od 2011 roku wędrował po jakiś
niszowych rosyjskich klubach, a ostatnio występował w drugoligowym Dinamo Sankt
Petersburgu. 24-latek bogatej kariery nie ma i najprawdopodobniej nowym Nakoulmą
u nas nie zostanie. Niemniej jednak w aktualnej kondycji finansowej Ruch nie
może liczyć na nic lepszego. Jeżeli Jan Kocian zgodził się na niego, to musi
prezentować przynajmniej umiejętności zbliżone do Łukasza Janoszki. A myślę, że
Kocian zna się na swojej robocie, bo na razie podczas jego obecności ekipa z
Cichej gra naprawdę dobrze i widać u niej namiastkę zespołu stworzonego przez Waldemara
Fornalika.
Chyba bardziej emocjonująca jest
kwestia możliwego transferu Kamila Kopunki, który pogrążył Włochów na poprzednich
Mistrzostwach Świata. Na pewno najlepsze lata ma za sobą, jednak jak dla Ruchu
byłby wręcz hitową inwestycją. Na korzyść śląskiej drużyny działają także
więzi, które łączą trenera Kociana z słowackim pomocnikiem. Niestety duży
kłopot stanowi jego obecna forma. Nie grał przez ponad pół roku, a w futbolu
liczy się każdy dzień. Aktualnie przebywa na testach u Niebieskich i krok po
krok wraca do optymalnej dyspozycji, ale na nią będzie musiał jeszcze trochę
poczekać.
Chęć pozyskania Kopunki jest dowodem
na to, że Jan Kocian pragnie wzmocnić środek pomocy. Na pozycji defensywnego
pomocnika mogą zagrać Malinowski czy Surma, ale są to zawodnicy, którzy
wiekiem pokonują znacznie nawet 30-letniego Słowaka. Dodatkowo Malina bardzo
dobrze spisuje się na stoperze i szkoda byłoby go odebrać linii obrony. Jeżeli
Kamil Kopunek w szybkim czasie odrobiłby zaległości, byłby świetnym ruchem
transferowym dokonanym przez klub z Górnego Śląska. Przez wniesienie świeżości
i swoich pomysłów, uspokoiłby środek pomocy, który jak dotąd nie działał
idealnie.
Gigołajew i być może Kopunek to
znaki, które jasno dają do zrozumienia, że Ruch na nowo zarzuca sieci także w
innych krajach. Cudzoziemców będzie coraz więcej, wówczas gdy pan Smagorowicz
ujrzy na koncie swojego klubu kolejne zera. Wielka szkoda, że nie udało się
pociągnąć dłużej tego projektu pt.: „polska drużyna”. No, ale cóż.
Tekst pojawił się także na zzapolowy.com
W Polskiej lidze powinno wprowadzić się przepis o maksymalnej ilości cudzoziemców w zespole ( 2-3 zawodników). To może być pozytywne dla Polskich zespołów ale i dla kadry.
OdpowiedzUsuńTakie reguły jeszcze panowały w latach 90 m.in. w Bundeslidze, tylko w postaci cudzoziemców na boisku :) pełno meczów trzeba było powtórzyć przez to, że na boisku pojawił się czwarty obcokrajowiec, a sędzia tego nie zauważył podczas spotkania. Co do ograniczenia cudzoziemców w składzie, to mogłoby to szkodzić ekstraklasie, patrząc na to jak taki Brazylijczyk np. poprawia płynność gry i ogólnie poziom piłki w lidze.
UsuńTylko mało jest takich Brazylijczyków. Można ich policzyć na palcach jednej dłoni. Większość obcokrajowców to piłkarze pokroju Roberta Jeża i wolę już przeciętnego polskiego juniora niż takiego pomocnika.
Usuń