niedziela, 26 maja 2013

Emocje opadają

Emocje po finale Ligi Mistrzów powoli opadają. Puchar powędrował do Niemiec, o czym wszyscy byliśmy pewni. Nie myliłem się co do triumfatora, którym okazał się Bayern Monachium. Borussia musi się obejść smakiem i próbować za rok, oczywiście jeśli zdoła.

W przypadku Bawarczyków zadziałała zasada „do trzech razy sztuka”. Na przestrzeni ostatnich czterech finałów, aż trzy razy brali w nich udział i dopiero w tym sezonie zdołali się cieszyć po ostatnim gwizdku. Borussia drugi raz stanęła przed szansą zdobycia Pucharu LM. W 1997 roku pokonali wówczas wielki Juventus. Tym razem za przeciwnika miała starego rywala z niemieckiego podwórka. Ale to Bayern udowodnił, że jest najlepszy na wszystkich frontach.

BVB będzie poszukiwało przyczyn porażki. Największym problemem, który odebrał im ostateczny triumf, jest słaba ławka rezerwowych. Jurgen Klopp cały czas jest zmuszany do wystawiania podobnych jedenastek, które muszą grać przez większość ważnych meczy. Tak było na Wembley. Klopp późno zdecydował się na roszady, nie względu na możliwość grania dogrywki, tylko był świadomy potencjału swoich rezerwowych. Borussia przez to, że w pierwszej połowie „siedziała” cały czas na przeciwniku, wysiadła w drugich 45 minutach, co potwierdzili piłkarze w wywiadach po meczowych.

Dlatego trener BVB dmucha i chucha na swoich najlepszych piłkarzy. W obwodzie ma Sahina, który po powrocie do Dortmundu jest tylko cieniem samego siebie, czy Kehla, który ma już swoje lata i większość tego sezonu spędza a ławce. Innym wyróżniającym się rezerwowym jest Santana, ale niepodważalną pozycje w obronie mają Hummels i Subotić, a ponadto Filipe popełnia czasem proste błędy. Reszta zawodników z ławki to średniacy. Ich wejścia niosą ryzyko zepsucia dobrze działającej machiny Kloppa. Jednakże podstawowi gracze płacą za to zdrowiem.

Mecz Borussii z Bayernem miał także pokazać najbliższą przyszłość klubu z Zagłębia Ruhry. W tak ważnym meczu zabrakło Mario Goetze. Wiele ludzi uważa, że kontuzja Niemca nie była tak bardzo poważna i Klopp specjalnie nie pozwolił mu zagrać, ponieważ mógłby mieć mieszane uczucia oraz na starcie w nowej drużynie, kibice byliby do niego nie przychylni, jeśli strzeliłby gola na Wembley. Tak czy siak, niemiecki kopciuszek miał okazje sprawdzić warianty taktyczne bez swojego czołowego piłkarza i wychodziło mu, przynajmniej w pierwszej części spotkania.

Nie mógłbym ominąć naszego trio. Tym razem Lewandowski nie był bohaterem meczu. Najgorzej nie zagrał, ale pozostał w cieniu kilku innych piłkarzy. To świadczy dobrze o Dante i Boatengu, którzy skutecznie wyłączali Polaka z gry. Błaszczykowski wraz z Piszczkiem mogą z czystym sumieniem uznać, że dali z siebie wszystko. Kuba miał chyba najlepszą okazję, gdy stojąc na rogu „piątki” uderzy mocno po ziemi. Niestety, ale Neuer zachował się instynktownie i zostawił nogę, która powstrzymała piłkę. Piszczek robił to co zawsze: odbierał piłki i atakował. Parę razy zagrał nerwowo, ale nie miało to większych konsekwencji. No może przy bramce Robbena dorzucił swoje pięć groszy. Za łatwo dał mu się ominąć.

Wspomniałem już o Neuerze, więc zatrzymam się przy bramkarzach. To był na pewno ich mecz. Grali główne role w swoich drużynach. Eksperci uznali Robbena za „man of the match”, a ja się z tym nie zgodzę. Nie wykorzystał wielu dogodnych okazji, co działa na jego niekorzyść. Natomiast bramkarze obu ekip bronili jak w transie, byli cały czas skoncentrowani i dobrze ustawiali się w swoim polu karnym. W straconych bramkach nie mieli dużo do powiedzenia, choć Roman nie potrzebnie wyszedł przy golu Mandżukić'a.

Nie zmienia to faktu, że obaj spisali się wzorowo. Weidenfeller po raz kolejny udowodnił Loewowi, że nie jest gorszy od swojego młodszego kolegi, a Neuer wreszcie pokazał mi swój kunszt.

Dortmund jest w rozpaczy, a na południu się cieszą. Bayern pokazał, że jest niezwyciężony. Dał swoim kibicom powód do dumy i zmazał blamaż po nieudanym poprzednim sezonie. Tym razem nie było bajki i bogaty Bayern odniósł zwycięstwo nad rewelacją rozgrywek.

Pieniądze stanowiły różnicę, którą dawało się odczuć. Borussia budowana przez kilka lat, krok za krokiem stawała się lepsza i uczyła się na błędach. Z drugiej strony stał bogaty, z piękną historią Bayern, który może kupić większość piłkarzy, a swoją potęgę w Bundeslidze zbudowało na podkupowaniu gwiazd swoich rywali. Nie było wyjątku z Borussią, z której pozyskał już Goetze. Z moralnego punktu widzenia, to BVB stoi cały czas na lepszej pozycji, ale piłka nożna jest biznesem i w niej trzeba się wykazać cwaniactwem. Klub z Monachium potrafił wykorzystać swoje wpływy i zbudować solidny zespół z dobrym sztabem szkoleniowym.

Znam osobę, która może być bardzo niezadowolona z zwycięstwa Bayernu Monachium. Jest nią Pep Guardiola. Jeżeli Katalończyk chciał zmienić środowisko tylko dlatego, aby pokazać światu, że da radę gdzieś indziej, wybrał najgorzej jak mógł. Już wcześniej wielu posądzało go, że znów do dyspozycji będzie miał kompletny skład i mnóstwo pieniędzy. Dodatkowo jeśli za rok zdobędzie z swoją drużyną mistrzostwo Niemiec nie będzie to żaden wyczyn, bo wszyscy są przyzwyczajeni do tego, że Bayern najczęściej wygrywa Bundesligę. Najprawdopodobniej Guardiola poszedł tylko na pieniądze, a fakt, że poprowadzi najlepszą niemiecką drużynę, a nie katarski klub, nie usunie go z czołówek gazet.

Wracając do finału. Byłem przekonany o tym, że monachijski zespół będzie dominował od pierwszych minut. Jednak mile się zaskoczyłem. BVB chciało przekonać widzów co do swoich zamiarów, ale nie wyszło. Odwaga na początku, zaprocentowała brakiem sił pod koniec. Patrząc obiektywnie nie mogło być inaczej. Bayern miał wszystkie atuty po swojej stronie. Od pieniędzy, przez siłę, kończąc na ławce rezerwowych. Sam Heynckes nie mógł wyobrazić sobie lepszego pożegnania z klubem. A nie wolno zapomnieć o nadchodzącym finale Pucharu Niemiec i możliwości zdobycia potrójnej korony.

FC Bayern był winny swoim kibicom tego zwycięstwa. W 2010 roku porażka z Interem, a rok temu uznanie wyższości obrony Chelsea na własnym stadionie, zdenerwowało ich. Gdyby i tym razem się nie udało, straciłby uznanie w oczach większości fanów.

Niemiecki finał oraz droga obu klubów do tego meczu była niesamowitą promocją Bundesligi. Przez ostatnie dwa lata wiele osób na nowo zainteresowało się niemieckimi rozgrywkami, które przełamały hegemonie Primiery Division i wykorzystały drzemkę Premier League. W tym sezonie Bundesliga była niepodważalnie najlepszą ligą w Europie.

Borussia przeżyła przepiękny sen, który zakończył się rozczarowaniem. No cóż, ale dalej może być jeszcze gorzej. Po trzech udanych sezonach zbliża się nieuchronne, co spotyka wiele drużyn tego typu. Rozchodzi mi się o rozpad główniej siły napędowej. Już wiadomo o odejściu Goetze. Możliwe, że po tym sezonie z Dortmundem pożegnają się Lewandowski i Hummels. Również kilku innych piłkarzy może dostać ciekawe oferty. Klub mogą uratować jedynie pieniądze otrzymane z transferów, które będzie trzeba przeznaczyć na nowych piłkarzy. O ile działacze nie postąpią skąpie. W innym wypadku Borussia wróci do walki o utrzymanie, a szkoda by było stracić z europejskiej czołówki taką ekipę, która wyznacza nowe trendy. Jurgen Klopp zrobił niesamowitą robotę w Dortmundzie i mam nadzieję, że dotrzyma obietnic, w których deklarował dalszą pracę w swoim obecnym klubie.


Finał na Wembley jest już historią. Za niedługo nadejdzie lato i pierwsze transfery. Czy obu finalistów można uznać za faworyta do następnego pucharu? Na pewno można liczyć na Bayern, a co do Borussii nie jestem pewien. Oba niemieckie drużyny dostarczyły nam nie lada emocji w tej edycji LM i oby za rok było podobnie. A może Legia przejmie miano rewelacji? Marzenia:)  

środa, 8 maja 2013

Koniec czegoś wielkiego


To już jest koniec, nie ma już nic... słowa pewnej polskiej piosenki mogłyby się spodobać Fergusonowi. Koniec miał mieć miejsce już wiele lat wcześniej, ale cały czas coś go ciągnęło do kontynuowania walki o dominacje w Anglii. Niedawno udało mu się to już po raz 13. Dla wielu jest to pechowa liczba, a dla Szkota oznaczać będzie koniec czegoś pięknego. Po 19 maja, czyli po spotkaniu z West Brom Albion, zakończy się pewien dział w historii piłki nożnej. Sir Alex Ferguson pożegna się z kibicami. Już nigdy nie zasiądzie na ławce rezerwowych. Już nigdy nie przeprowadzi rozmowy motywacyjnej przed meczem. Już nigdy żaden piłkarz nie zostanie poddany jego „suszarce”.

Nie ma co się oszukiwać i rozpaczać. Ta chwila była już kwestią czasu. Bo ile można tak ciągnąć bez przerwy? Jak długo może wytrzymać ludzki organizm działający pod stała presją? Alex Ferguson ma już 71 lat i prawie wszystkie te lata poświęcił piłce nożnej. Rozpoczął jako piłkarz, najpierw grając w mało istotnych klubach szkockich, następnie zaliczył niemiły epizod w Rangersach, a zakończył karierę w niższych ligach. Jednak to mu nie wystarczało i chciał więcej. Został trenerem. Wiele osób mu pomogło. Trenerkę rozpoczął tak samo, bo wpierw w niszowych klubach z Szkocji, aż wreszcie trafił do Aberdeen i tam pokazał się całemu światu. Po sukcesach z tą drużyną przyjechał do Manchesteru i objął stanowisko szkoleniowca Czerwonych Diabłów. Nie było łatwo. Długo nie zdobył żadnego poważnego trofeum. Dopiero po wielu ciężkich chwilach udało mu się dopiąć swego. Ale po sukcesach znów przyszły gorsze czasy, jednakże po nich na nowo wrócił na szczyty, tym razem na stałe. Dużo zawdzięcza dzięki swojemu instynktowi do młodzieży. Za sprawą Szkota świat mógł się cieszyć z takich herosów futbolu jak: Beckham, Giggs, Scholes. Oprócz nich było jeszcze wielu innych, którzy wyszli z pod warsztatu Fergusona i zrobili ciekawe kariery.

Nie dał sobie dmuchać w kaszę. To on zawsze atakował i stawiał na swoim. Przez takie zachowanie wszyscy czuli przed nim respekt i wiedzieli, że z trenerem MU nie wolno żartować. Jego wypowiedzi na temat piłkarzy mogły obrażać, ale to na nich działało pobudzającą. Oni po prostu wiedzieli, że taki jest Ferguson. Szkot w poprzednich latach cały czas borykał się z biedą we wszystkich klubach, w których pracował. W Manchesterze nie było takiego problemu i bez przeszkód korzystał z majątku. Dlatego kilkakrotnie ustanowił rekord transferowy w Anglii i rozbudował Old Trafford. Jego kariera to nie tylko same sukcesy, ale również wiele porażek. Mało brakowało, a już po kilku latach urzędowania w United zostałby zwolniony. Miał problemy z poprzednim właścicielem klubu, przez którego stracił dość dużą sumę pieniędzy. Futbol zaniedbał jego relacje z żoną i dziećmi. Choć nadal są blisko siebie i kochają się, ale nikt z nich nie ukrywa, że Alex równorzędnie obdarowywał uczuciem swoją pracę. Po odejściu na emeryturę wreszcie będzie mógł oddać się całkowicie rodzinie oraz swojej innej pasji – koniom. Manager kocha konie i nieraz stracił pieniądze na nieudanych zakładach wyścigów tych zwierząt. Sam często jeździ na nich.

Jednakże w takich sytuacjach lepiej mówić o tych dobrych rzeczach. Zostawmy na razie ciemniejsze strony przeszłości oraz dyskusje na temat nowego trenera United. Ten moment pozwala nam uświadomić sobie kim był Ferguson dla piłki nożnej. Premiership nie będzie już takie samo jak wcześniej. Wszystkim brakować będzie żywiołowych wypowiedzi szkockiego managera. Nawet po pewnym czasie sami sędziowie zatęsknią za nim i jego ciągłym narzekaniem na ich pracę. Największa zmiana będzie widoczna w samym klubie, ale mam nadzieję, że osoba, która przejmie dziedzictwo tej żywej legendy, poradzi sobie z tym, a Manchester United nadal będzie kroczył po trofea.

Sir Alex Ferguson będzie i zapewne zostanie na długie lata najbardziej utytułowanym trenerem w Anglii. Przez cały okres panowania w angielskim zespole zdobył 38 pucharów!!! To niewyobrażalna liczba. A na jakich polach bitew zwyciężał? Premier League, Liga Mistrzów, Superpuchar Europy, Puchar Anglii, Puchar Ligi Angielskiej, Tarcza Wspólnoty, Mistrzostwa Klubowe, Puchar Zdobywców Pucharów. Prawie wszędzie wtykał nosa:). Jego kariera trenerska to nie tylko Diabły, ale również głównej mierze Aberdeen. Z nim wygrywał mistrzostwa Szkocji, a także Puchar Zdobywców Pucharów i Superpuchar Europy! Gdy dodać te wszystkie osiągnięcia, wyjdzie 47 trofeów!

To osiągnięcie udowadnia, że Ferguson jest jednym z najlepszych trenerów w historii piłki nożnej, jeśli nie najlepszym. Będzie nam dane długo czekać, aby w dzisiejszych czasach ktoś z konkurencji dorównał jego geniuszowi. Szkot był czymś w rodzaju „boga” futbolu. Potrafił przefiltrować każdego przeciwnika i ustawić pod niego dobrą taktykę. Często miał nosa do piłkarzy, dlatego na Old Trafford zawitali m.in: Cantona, C. Ronaldo, Rooney, Ferdinand, Evra, Van Der Sar, Schmeichel , Sheringham, Solskjaer i inni. Ta grupa piłkarzy wraz z niesamowita młodzieżą stworzyła wielki klub. Manchester United na nowo stał się potęga w futbolowym świecie, którą mógł być wiele lat wstecz, ale katastrofa lotnicza w Monachium uniemożliwiła to. Ferguson może się poszczycić tym, że kierował reprezentacją Szkocji na MŚ w Meksyku w 1986 roku. Turniej okazał się nie udanym występem drużyny z Wysp, ale na pewno dała większy prestiż nazwisku Ferguson.

Futbol będzie inny. Nie ma kraju, w którym nie gościła sława Szkota. Choć będzie go brakowało, ale zasłużył sobie wreszcie na koniec z tym wszystkim. Przecież piłka nożna nie jest jedyną rzeczą na świecie. Istnieje wiele innych spraw godnych uwagi. Wszyscy kibice na świecie, obojętnie komu kibicują, powinni podziękować temu człowiekowi, że przez tyle lat tworzył historię tego sportu.

Dziękuje Fergie!

sobota, 4 maja 2013

Ostateczne rozstrzygnięcia


W ten weekend rozpocznie się decydująca faza rozgrywek polskiej ekstraklasy futsalu, która wyłoni mistrza kraju. W walce do trzech zwycięstw staną naprzeciw siebie: Wisła Krakbet Kraków i Red Devils Chojnice. O najniższy stopień podium zawalczy Gatta Active Zduńska Wola z Pogonią 04 Szczecin, natomiast cztery ostatnie drużyny fazy zasadniczej będą nadal walczyć o utrzymanie się w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Gospodarzem podczas pierwszych dwóch meczów finałowych będzie Wisła. Krakowianie chcą wykorzystać atut własnego parkietu i zdobyć przewagę na kolejne mecze w Chojnicach. Natomiast niespodziewany finalista postara się za wszelką cenę, aby za tydzień świętować tytuł wraz ze swoimi kibicami.

Para finałowa wygląda dość ciekawie. Obie ekipy nie znajdowały się w strefie medalowej po zakończeniu sezonu zasadniczego. Wisła ostatecznie znalazła się na czwartym miejscu, a Red Devils na szóstym. Jednak  miejsca na podium nie obrazują nam całkowicie poziomu, ponieważ walka była bardzo wyrównana i tylko lider uciekł na znaczną odległość od reszty stawki.

Drużyna z Krakowa w ćwierćfinale rozprawiła się z Clearexem Chorzów na przestrzeni trzech spotkań. W półfinale na drodze Białej Gwiazdy stanął zwycięzca części zasadniczej – Pogoń 04 Szczecin. Ku zdziwieniu wszystkim Wisła pokonała faworyta w pierwszych trzech meczach, zdobywając tym samym możliwość walki o koronę.

Czerwone Diabły miały trudniejsze zadanie w pierwszej fazie play-off. Przez to, że zajęły 6 miejsce, musiały mierzyć się z Marwitem Toruń, nad którym do awansu potrzebowali trzech zwycięstw, a nie dwóch tak jak Marwit (w ćwierćfinale drużyny z 1-4 miejsca muszą zwyciężyć dwukrotnie, a kluby z lokat 5-8 trzy razy). Zawodnicy z Chojnic nie przestraszyli się i dwie pierwsze konfrontacje przechylili na swoją korzyść, ogrywając rywali za pierwszym i drugim razem 2-0. Torunianie nie poddali się i u siebie pokonali przeciwnika 4-1, ale w czwartym spotkaniu Red Devils nie dało żadnych szans rywalowi. W kolejnej rundzie spotkań Chojniczanie mieli za przeciwnika Gatta Active Zduńska Wola. Już na początku finalista otrzymał kubeł zimnej wody, przegrywając aż 6-0. Jednakże sroga porażka zmobilizowała rewelacyjną drużynę i kolejne trzy mecze należały już do Diabłów.

Oba kluby w fazie play-off udowodniły, że zasługują na miejsce w finale. Bardzo trudno jest wytypować zwycięzce. W rundzie zasadniczej bilans między tymi dwoma drużynami wynosi 1-1. Za pierwszym razem Red Devils pokonało u siebie Białą Gwiazdę 3-1, ale pod Wawelem to Wisła triumfowała 4-2. Ekipa z południa Polski nie musi narzekać na siłę ofensywną, ponieważ w klasyfikacji strzelców piłkarze gospodarzy znajdują się częściej w górnych partiach rankingu. Najlepszym strzelcem z finalistów jest Łukasz Sobiański z Chojnic.

W tle rywalizacji między Krakowem, a Chojnicami, rozegrana zostanie batalia o trzecie miejsce. O brąz powalczą główni faworyci do złota: Gatta Active Zduńska Wola i Pogoń'04 Szczecin. W tym przypadku forma rozegrania meczów jest trochę inna, ponieważ ekipy grają ze sobą tylko mecz i rewanż. Pierwsze spotkanie odbędzie się w Zduńskiej Woli, a drugi (w następny weekend) w Szczecinie.
Gatta już po raz drugi z rzędu walczy o najniższe stopień podium. Rok temu w finale pocieszenia przegrała z Rekordem Bielsko-Biała. Tym razem będzie miała szanse na poprawienie się. Po drugiej stronie wszyscy czekają na historyczne osiągnięcie. Szczecinianie jeszcze nigdy nie zdobyli medalu Ekstraklasy. Choć po miejscu w tabeli przed fazą play-off apetyty były większe, ale i tak piłkarze wraz z kibicami nadmorskiego miasta mają się z czego cieszyć.

Gatta w ćwierćfinale wzięła rewanż za poprzedni sezon i wyeliminowała Rekord. Półfinał okazał się trudną walką z Czerwonymi Diabłami, zakończoną ostateczną porażką. Pogoń w pierwszej fazie gładko „przejechało się” po Remedium Pyskowice, ale przeszkodą nie do przejścia w drodze o złoto okazała się Biała Gwiazda. Tym samym zespoły z  pierwszego i drugiego miejsca po sezonie zasadniczym, powalczą o brąz. Pojedynek ten będzie konfrontacją dwóch najlepszych strzelców Ekstraklasy: Marcina Mikołajczyka (Pogoń) i Michała Marciniaka (Gatta). Poprzednie rywalizacje podczas tego sezonu nie opowiadają się za nikim, gdyż spotkania zakończyły się remisami ( 0-0 i 6-6). Więcej argumentów leży po stronie Szczecinian, ale przeciwnik z Zduńskiej Woli nie podda się łatwo.

Faza play-out przebiega w formie rozgrywek ligowych, gdzie cztery najgorsze drużyny z rundy zasadniczej mierzą się ze sobą. W czerwonej strefie znalazły się: AZS Gdańsk, AZS Katowice, GKS Tychy i Gwiazda Ruda Śląska. Mimo przewagi śląskich drużyn, to Pomorzanie radzą sobie najlepiej. Obok AZS z północy, bliżej utrzymania się jest jego imiennik z Katowic. Natomiast GKS wraz z gwiazdą nadal nie są pewni swojego losu i nie mogą sobie pozwolić na błąd.


środa, 1 maja 2013

Prawdziwy bohater


Po raz pierwszy w historii w finale Ligi Mistrzów zagra aż trzech Polaków. Borussia Dortmund pokonała Real Madryt i może się przygotowywać do wyjazdu na Wembley. Duża zasługa w tym naszego trio: Łukasza Piszczka, Kuby Błaszczykowskiego i Roberta Lewandowskiego. Najbardziej do awansu przyczynił się ten ostatni, zdobywając w pierwszym meczu cztery bramki! Jednak dla mnie to nie oni, ani inni z pola nie są głównymi bohaterami. Równie ważną robotę wykonał Roman Weidenfeller, który uratował przewagę BVB w rewanżu na Santiago Bernabeu.

Trzeba przyznać, że Real zawalił sprawę. W pierwszym meczu Mourinho mógł wystawić Castille, która na pewno zagrałaby o wiele lepiej niż główna drużyna. Obrona nie radziła sobie w ogóle, a bramkę honorową podarował im Hummels. Jose zmotywował swoich piłkarzy i mecz w Madrycie wyglądał zupełnie inaczej. Tym razem to Borussia częściej się broniła, a Królewscy nacierali na bramkę niemieckiej drużyny. Przynajmniej tak było przez pierwszy i ostatni kwadrans gry. Jednak te trzydzieści minut wystarczyłoby zupełnie, gdyby piłkarze gospodarzy wykorzystaliby swoje wszystkie sytuacje. Już po pierwszej połowie Real mógł odrobić straty z nawiązką! Ale przeszkodziła mu jedna postać – Roman Weidenfeller.

Bramkarz BVB już któryś raz z kolei pokazał swoją klasę i udowodnił, że stare powiedzenie: „mężczyzna jest jak wino, co starszy tym lepszy” się sprawdza. Ta definicja idealnie opisuje Romana. Nieprzerwanie od dziewięciu lat stoi pomiędzy słupkami drużyny z Dortmundu. Jeszcze kilka lat temu nie był szczególnie znany szerszej publice. Odkąd Borussia osiąga sukcesy ma możliwość pokazaniu wszystkim, że w Dortmundzie jest naprawdę dobry bramkarz, który obok doświadczenia ma umiejętności i potrafi je wykorzystać. Weidenfeller ma dopiero 33 lat, więc może jeszcze bronić nawet siedem lat na wysokim poziomie. Tylko trochę wstyd, że świat poznaje się na nim dopiero w tym momencie, gdy aktualnie jest bliżej końca kariery, niż początku.

Już w Dortmundzie kilka razy wspaniale zatrzymał atakujących Królewskich. Wybronił świetny strzał Modricia, nie skapitulował w pojedynkach 1 vs 1 z Khedirą i Ronaldo. Jedynie raz musiał uznać wyższość rywala, ale nie miał wiele do powiedzenia. Swoją świetną dyspozycję potwierdził w Madrycie. Pierwsze piętnaście minut należało do gospodarzy, lecz nie zdobyli ani jednego gola. Ale trudno się przedrzeć, jeżeli na straży stoi Weidenfeller. Obronił groźny strzał Ozila, a kilka minut później popisał się przy bardzo niebezpiecznym strzale CR7. To tylko niektóre jego interwencje. Przy straconych bramkach nie można go winić.

Świetna dyspozycja w dwumeczu z Realem to nie pojedynczy wybryk. Także z Malagą był jednym z najbardziej wyróżniających się piłkarzy na boisku. Również na co dzień w Bundeslidze wielokrotnie ratuje swoją drużynę. Widząc jego parady, aż trudno uwierzyć, że ani razu nie zagrał w pierwszej reprezentacji Niemiec! Grał tylko w drużynie młodzieżowej. Przyznam, że jego poczynania obserwuje dopiero od kilku lat, dlatego trudno mi oceniać jego wcześniejszą grę. Wiem tylko, że w tej chwili powinien sobie poradzić na arenie międzynarodowej, jeżeli jest w stanie zatrzymywać gwiazdy wszelakich klubów. Aktualnie numerem jeden w bramce rep. Niemiec jest Neuer. Bramkarza Bayernu jest młodszy od Romana o sześć lat. Ma jeszcze sporo czasu do końca swej przygody z profesjonalną piłkę, jeśli nic złego się nie wydarzy. Cieszyłbym się, gdyby Loew zaufał Weidenfellerowi i postawił na niego w kilku meczach eliminacji do Mistrzostw Świta w Brazylii. Nie chodzi o to, aby całkowicie wygryzł Manuela, ponieważ on też jest fantastycznym bramkarzem. Gra goalkeepera BVB wzbudziłaby nić rywalizacji między tymi panami, a fakt, że obaj są z wrogo nastawionych do siebie klubów, sprzyja w tej walce. Taki ruch niemieckiego selekcjonera może pomóc całej drużynie naszych zachodnich sąsiadów.

Będę z niecierpliwością czekał na pojawienie się Weidenfellera w niemieckim trykocie. Ten doświadczony bramkarz zasłużył sobie na ten przywilej. Oby nie spuścił z tonu przez cały 2013 rok, ponieważ wtedy ma szanse rywalizować o miejsce w najlepszej jedenastce roku.

A co z jego przyszłością? Cały czas jest głośno Lewandowskiemu, któremu kontrakt wygasa za rok. On zasłania Romana, któremu kontrakt również kończy się za nieco ponad rok. Na razie wokół bramkarza BVB nie ma za wiele szumu, bo gdzie miałby iść? Jego potencjał jest bardzo duży, a wielkie kluby posiadają już specjalistów na tę pozycję. Jest jeden naprawdę silny klub, który mógłby się skusić na Niemca – FC Barcelona. Victor Valdes odchodzi po tym sezonie, a Duma Katalonii nadal nie znalazła jego zastępcy. Być może skusi się na wychowanka 1. FC Kaiserslautern? Jeżeli tak, to musi przygotować grubą gotówkę, aby BVB pozbyło się swojej podpory.

Ale spekulacje transferowe lepiej zostać na okres wakacyjny. Teraz ważne jest, że Borussia awansowała do finału LM, a duża zasługa w tym Romana Weidenfellera, jednego z najbardziej niedocenianych piłkarzy na świecie.