niedziela, 26 maja 2013

Emocje opadają

Emocje po finale Ligi Mistrzów powoli opadają. Puchar powędrował do Niemiec, o czym wszyscy byliśmy pewni. Nie myliłem się co do triumfatora, którym okazał się Bayern Monachium. Borussia musi się obejść smakiem i próbować za rok, oczywiście jeśli zdoła.

W przypadku Bawarczyków zadziałała zasada „do trzech razy sztuka”. Na przestrzeni ostatnich czterech finałów, aż trzy razy brali w nich udział i dopiero w tym sezonie zdołali się cieszyć po ostatnim gwizdku. Borussia drugi raz stanęła przed szansą zdobycia Pucharu LM. W 1997 roku pokonali wówczas wielki Juventus. Tym razem za przeciwnika miała starego rywala z niemieckiego podwórka. Ale to Bayern udowodnił, że jest najlepszy na wszystkich frontach.

BVB będzie poszukiwało przyczyn porażki. Największym problemem, który odebrał im ostateczny triumf, jest słaba ławka rezerwowych. Jurgen Klopp cały czas jest zmuszany do wystawiania podobnych jedenastek, które muszą grać przez większość ważnych meczy. Tak było na Wembley. Klopp późno zdecydował się na roszady, nie względu na możliwość grania dogrywki, tylko był świadomy potencjału swoich rezerwowych. Borussia przez to, że w pierwszej połowie „siedziała” cały czas na przeciwniku, wysiadła w drugich 45 minutach, co potwierdzili piłkarze w wywiadach po meczowych.

Dlatego trener BVB dmucha i chucha na swoich najlepszych piłkarzy. W obwodzie ma Sahina, który po powrocie do Dortmundu jest tylko cieniem samego siebie, czy Kehla, który ma już swoje lata i większość tego sezonu spędza a ławce. Innym wyróżniającym się rezerwowym jest Santana, ale niepodważalną pozycje w obronie mają Hummels i Subotić, a ponadto Filipe popełnia czasem proste błędy. Reszta zawodników z ławki to średniacy. Ich wejścia niosą ryzyko zepsucia dobrze działającej machiny Kloppa. Jednakże podstawowi gracze płacą za to zdrowiem.

Mecz Borussii z Bayernem miał także pokazać najbliższą przyszłość klubu z Zagłębia Ruhry. W tak ważnym meczu zabrakło Mario Goetze. Wiele ludzi uważa, że kontuzja Niemca nie była tak bardzo poważna i Klopp specjalnie nie pozwolił mu zagrać, ponieważ mógłby mieć mieszane uczucia oraz na starcie w nowej drużynie, kibice byliby do niego nie przychylni, jeśli strzeliłby gola na Wembley. Tak czy siak, niemiecki kopciuszek miał okazje sprawdzić warianty taktyczne bez swojego czołowego piłkarza i wychodziło mu, przynajmniej w pierwszej części spotkania.

Nie mógłbym ominąć naszego trio. Tym razem Lewandowski nie był bohaterem meczu. Najgorzej nie zagrał, ale pozostał w cieniu kilku innych piłkarzy. To świadczy dobrze o Dante i Boatengu, którzy skutecznie wyłączali Polaka z gry. Błaszczykowski wraz z Piszczkiem mogą z czystym sumieniem uznać, że dali z siebie wszystko. Kuba miał chyba najlepszą okazję, gdy stojąc na rogu „piątki” uderzy mocno po ziemi. Niestety, ale Neuer zachował się instynktownie i zostawił nogę, która powstrzymała piłkę. Piszczek robił to co zawsze: odbierał piłki i atakował. Parę razy zagrał nerwowo, ale nie miało to większych konsekwencji. No może przy bramce Robbena dorzucił swoje pięć groszy. Za łatwo dał mu się ominąć.

Wspomniałem już o Neuerze, więc zatrzymam się przy bramkarzach. To był na pewno ich mecz. Grali główne role w swoich drużynach. Eksperci uznali Robbena za „man of the match”, a ja się z tym nie zgodzę. Nie wykorzystał wielu dogodnych okazji, co działa na jego niekorzyść. Natomiast bramkarze obu ekip bronili jak w transie, byli cały czas skoncentrowani i dobrze ustawiali się w swoim polu karnym. W straconych bramkach nie mieli dużo do powiedzenia, choć Roman nie potrzebnie wyszedł przy golu Mandżukić'a.

Nie zmienia to faktu, że obaj spisali się wzorowo. Weidenfeller po raz kolejny udowodnił Loewowi, że nie jest gorszy od swojego młodszego kolegi, a Neuer wreszcie pokazał mi swój kunszt.

Dortmund jest w rozpaczy, a na południu się cieszą. Bayern pokazał, że jest niezwyciężony. Dał swoim kibicom powód do dumy i zmazał blamaż po nieudanym poprzednim sezonie. Tym razem nie było bajki i bogaty Bayern odniósł zwycięstwo nad rewelacją rozgrywek.

Pieniądze stanowiły różnicę, którą dawało się odczuć. Borussia budowana przez kilka lat, krok za krokiem stawała się lepsza i uczyła się na błędach. Z drugiej strony stał bogaty, z piękną historią Bayern, który może kupić większość piłkarzy, a swoją potęgę w Bundeslidze zbudowało na podkupowaniu gwiazd swoich rywali. Nie było wyjątku z Borussią, z której pozyskał już Goetze. Z moralnego punktu widzenia, to BVB stoi cały czas na lepszej pozycji, ale piłka nożna jest biznesem i w niej trzeba się wykazać cwaniactwem. Klub z Monachium potrafił wykorzystać swoje wpływy i zbudować solidny zespół z dobrym sztabem szkoleniowym.

Znam osobę, która może być bardzo niezadowolona z zwycięstwa Bayernu Monachium. Jest nią Pep Guardiola. Jeżeli Katalończyk chciał zmienić środowisko tylko dlatego, aby pokazać światu, że da radę gdzieś indziej, wybrał najgorzej jak mógł. Już wcześniej wielu posądzało go, że znów do dyspozycji będzie miał kompletny skład i mnóstwo pieniędzy. Dodatkowo jeśli za rok zdobędzie z swoją drużyną mistrzostwo Niemiec nie będzie to żaden wyczyn, bo wszyscy są przyzwyczajeni do tego, że Bayern najczęściej wygrywa Bundesligę. Najprawdopodobniej Guardiola poszedł tylko na pieniądze, a fakt, że poprowadzi najlepszą niemiecką drużynę, a nie katarski klub, nie usunie go z czołówek gazet.

Wracając do finału. Byłem przekonany o tym, że monachijski zespół będzie dominował od pierwszych minut. Jednak mile się zaskoczyłem. BVB chciało przekonać widzów co do swoich zamiarów, ale nie wyszło. Odwaga na początku, zaprocentowała brakiem sił pod koniec. Patrząc obiektywnie nie mogło być inaczej. Bayern miał wszystkie atuty po swojej stronie. Od pieniędzy, przez siłę, kończąc na ławce rezerwowych. Sam Heynckes nie mógł wyobrazić sobie lepszego pożegnania z klubem. A nie wolno zapomnieć o nadchodzącym finale Pucharu Niemiec i możliwości zdobycia potrójnej korony.

FC Bayern był winny swoim kibicom tego zwycięstwa. W 2010 roku porażka z Interem, a rok temu uznanie wyższości obrony Chelsea na własnym stadionie, zdenerwowało ich. Gdyby i tym razem się nie udało, straciłby uznanie w oczach większości fanów.

Niemiecki finał oraz droga obu klubów do tego meczu była niesamowitą promocją Bundesligi. Przez ostatnie dwa lata wiele osób na nowo zainteresowało się niemieckimi rozgrywkami, które przełamały hegemonie Primiery Division i wykorzystały drzemkę Premier League. W tym sezonie Bundesliga była niepodważalnie najlepszą ligą w Europie.

Borussia przeżyła przepiękny sen, który zakończył się rozczarowaniem. No cóż, ale dalej może być jeszcze gorzej. Po trzech udanych sezonach zbliża się nieuchronne, co spotyka wiele drużyn tego typu. Rozchodzi mi się o rozpad główniej siły napędowej. Już wiadomo o odejściu Goetze. Możliwe, że po tym sezonie z Dortmundem pożegnają się Lewandowski i Hummels. Również kilku innych piłkarzy może dostać ciekawe oferty. Klub mogą uratować jedynie pieniądze otrzymane z transferów, które będzie trzeba przeznaczyć na nowych piłkarzy. O ile działacze nie postąpią skąpie. W innym wypadku Borussia wróci do walki o utrzymanie, a szkoda by było stracić z europejskiej czołówki taką ekipę, która wyznacza nowe trendy. Jurgen Klopp zrobił niesamowitą robotę w Dortmundzie i mam nadzieję, że dotrzyma obietnic, w których deklarował dalszą pracę w swoim obecnym klubie.


Finał na Wembley jest już historią. Za niedługo nadejdzie lato i pierwsze transfery. Czy obu finalistów można uznać za faworyta do następnego pucharu? Na pewno można liczyć na Bayern, a co do Borussii nie jestem pewien. Oba niemieckie drużyny dostarczyły nam nie lada emocji w tej edycji LM i oby za rok było podobnie. A może Legia przejmie miano rewelacji? Marzenia:)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz