Wczoraj świat obiegła informacja, że Tito Vilanova zrezygnował z funkcji trenera FC Barcelony. Powodem jest nawracający nowotwór. Cały piłkarski świat współczuje byłemu szkoleniowcy Barcy. Dla niego była to trudna decyzja. Choroba odbiera mu życie, czyli piłkę nożną. Nie ma nic gorszego niż problem, który przerywa to co lubisz i robi z ciebie nieszczęśliwego człowieka. Ci, którzy nie chcą, nie muszą czytać tego tekstu. Są szanse, że zachowam się jak typowy hejter. W centrum moich rozmyślań nie będą problemy Tito. Napiszę to, co każdemu polskiemu fanowi przeszło przez myśl, a zwłaszcza tym, co udali się do Gdańska.
Animo Tito! Tak wołać przez następne dni będzie świat. Zapewne w takich koszulkach wyjdą piłkarze Barcelony na przywitanie się z Primierą Division. Vilanova od lat boryka się z rakiem. Ostatnio problem powrócił. Były trener katalońskiego klubu stracił kilka meczów, lecząc się w Nowym Jorku. Po powrocie nie było przesłanek, że w Katalonii czas na dużą zmianę. Nikt nie spodziewał się, że będzie zmuszony zrezygnować z zaszczytnego stanowiska jakim jest posada trenera Blaugrany. W tej sytuacji nie liczy się podział na zwolenników i przeciwników zastępcy Guardioli. Wielu uznawało, że 100 pkt. zdobyte w poprzednim sezonem było zasługą szkoleniowca Bayernu, a nie Tito. Ja miałem przyjemność przeczytać ciekawą książkę o nim i z niej dowiedziałem się, że tak naprawdę cudowne lata 2008-2012 nie są całkowicie zasługą Pepa, ale i Vilanova maczał w tym palce. Osobiście byłem jego zwolennikiem. Ważniejszy głos mają oddani kibice Dumy Katalonii. Niektórzy z nich uważają, że nic specjalnego robić nie musiał, inni zarzucają mu, że obniżył poziom Barcy, a reszta uważa go za dobrego trenera. Sąd jest teraz najmniej ważny. Tito "abdykował" nie ze swojej winy. Tę bitwę zwyciężyła choroba, ale wojna trwa dalej. Oby na końcu Vilanova okazał się zwycięzcą.
Ruszyła machina plotkarska. Portale i gazety rzucają pomysłami na temat nowego prowadzącego barcelońskiej machiny.Czas goni. Sezon tuż tuż, a trzeba jeszcze drużynę odpowiednio przygotować. Plotki plotkami. Lepiej poczekać, aż Sandro Rosell wyjdzie na mównicę i ogłosi prawdziwą informację. Mnie bardziej interesuje polski akcent w całej sprawie.
Rezygnacja Tito przyczyniła się do odwołania meczu sparingowego Lechia - Barcelona, uważanego przez TVP i innych głupich dziennikarzy "Super Meczem". Jaki nadzwyczajny mecz? Zwykły sparing, podczas którego Gdańszczanie dostaliby ostro w kość. Jednak nie mieszkamy w Hiszpanii, a od 17 lat żaden polski klub nie grał w LM, więc przyjazd Barcy jest wydarzeniem, ale nie super meczem, bo Lechia nie jest super..
Sparingu nie będzie! Rozumiem powód tej decyzji. Sam na miejscu piłkarzy postanowiłbym nie lecieć do Gdańska. Jak można grać, jeżeli twój trener, z którym jesteś zżyty od kilku lat znienacka rezygnuje i już nie będziesz się z nim widywał w szatni? Ponadto powodem rezygnacji jest nowotwór. Polscy Cules i inni kibice nie są źli, bardziej rozczarowani i smutni. Na poprawę humorów chodzą słuchy, że mecz zostanie rozegrany w innym terminie, a goście przylecą silniejszym składem.
Aczkolwiek znajdziemy grupę osób, których rozwścieczyła wczorajsza wiadomość. Ich również trzeba zrozumieć. Kilka tysięcy osób wybrało parę dni urlopu, wydało pieniądze na bilet pociągowy/samolotowy lub benzynę i pokój w hotelu. Kasy za wejściówki nie liczę, gdyż jak znam życie będzie oddana. Mniejszy problem mają mieszkańcy Gdańska i okolic. Im pozostało samo rozczarowaniem brakiem meczu oraz obietnica innego terminu. Natomiast reszta poświęciła swoje urlopy, czas i pieniądze, aby zjawić się w Gdańsku. Wiele z nich już od czwartku lub piątku przebywają nad morzem nie w celu wakacyjnego odpoczynku, ale ze względu na "Super Mecz" jak nazywają go różne źródła informacji. Ci wszyscy wściekli pochodzą z różnych regionów kraju, często odległych, ale nie tylko. Część widzów, którzy mieli zasiąść na PGE Arenie przyleciało zza granicy. Taki wyjazd równa się z jeszcze większym wydatkiem. O pieniądze właśnie chodzi. Organizator zwróci za kupienie biletów na mecz, ale o środkach przeznaczonych na cele logistyczne nie ma mowy!
Jestem bardzo ciekaw kiedy Tito Vilanova powiedział Rosell'owi o swojej decyzji. Czy obaj wiedzieli już po zakończeniu poprzedniego sezonu, że są małe szanse na pogodzenie choroby z ławką trenerską? Jeśli zgadłem, taka wiadomość nie powinna pójść w świat odrobinę wcześniej? Tylko tak dywaguję, ale wtedy nie byłoby problemu z polskim sparingiem. Wydawać się mogło, że trochę nas olali, ogłaszając światu taką "bombę" tuż przed meczem z Lechią. Rosell wiedział już wcześniej o tym wszystkim. Dowodem na to jest zapowiedź ogłoszenia nowego trenera w następnym tygodniu. Nie uwierzę, że na szybko będą przeprowadzone poszukiwania. O negocjacjach nie warto myśleć, bo nawet sam Mourinho chętnie zająłby miejsce Tito, gdyby nie przeszedł do Chelsea. Barca musi już od dłuższego czasu rozglądać się za kimś nowym. E tam... można poświęcić małą Lechię i Polaków. Czy rezygnacja Tito przed meczem z Bayernem lub jakąś trasą, spowodowałaby rezygnacje z nich? NIE! Nawet gdy piłkarze błagaliby o nową datę! Zarząd nie zgodziłby się. Spore pieniążki idą z takich potyczek i chory Vilanova nie jest przeszkodą do zarobku. Mecz w Gdańsku był jedynie przystankiem do powrotu formy, więc jest mało istotny.
Sprawa jest delikatna. Chodzi o agresywną chorobę, która często kończy się śmiercią. Jednak nie wolno atakować osób, które są wściekłe z powodu odwołania sparingu. Podróż do Gdańska, tylko po to, aby dowiedzieć się, że meczu nie będzie, jest dobrym argumentem do złości. Nie obchodzi ich nawet, że spotkanie odbędzie się w innym terminie. Większość nie da rady po raz drugi pojawić się nad Morzem Bałtyckim. Wszystko potęguje nadchodzący mecz Barcelony z Bayernem, który nie został odwołany. Polscy kibice mają prawą czuć się olani, gdyż z dnia na dzień nie ogłasza się tak smutnej i ważnej wiadomości.
Animo Tito!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz