wtorek, 27 sierpnia 2013

Mało czasu, dużo pytań

Do zakończenia letniego okna transferowego pozostało kilka dni. Dokładnie do 2 września kluby mogą pozyskiwać karty zawodników. Podczas tego lata było mnóstwo niewiadomych. W lipcu media internetowe przedawkowały z informacjami związanymi z domniemanym transferem Roberta Lewandowskiego. Sierpień stał pod znakiem Garetha Bale'a, który już na 99% stanie się najdroższym piłkarzem w historii. Słusznie? To temat na inny felieton. Wenger nadal bawi się w Śpiącą Królewnę i nie robi niczego, aby poprawić grę Arsenalu. Na prawie wszystkie pytania padły odpowiedzi. Pozostały dwie głośne kwestie, które nie dają spać hiszpańskim i angielskim dziennikarzom. Do końca batalii o piłkarzy pozostał niecały tydzień, a nadal nie pewna jest sytuacja u dwóch ikon swoich klubów oraz reprezentacji: Ikera Casillasa i Wayne'a Rooney'a.



Ikerowi i Mourinho nie było po drodze. Nigdy wcześniej nie czytałem tak "mocnych" słów w ustach hiszpańskiego goalkeepera niż te , które wypowiedział w kierunku swojego byłego trenera. On też nie szczędził ironii o kapitanie La Roji. Fani Realu  z szokiem przyjęli decyzję o posiedzeniu bohatera klubu i drużyny narodowej na ławce. Jose pokazał, że nie Perez, piłkarz lub kibic ma władzę, ale on sam. On rządzi w szatni jak Ludwik XIV we Francji - "Państwo to ja."

Portugalczyk, aby udowodnić wszystkim swą siłę, wykorzystał kontuzję Casillasa i najpierw na linii bramkowej postawił Adana, a następnie Diego Lopeza z Sevilli. Nikt nie sądził, że nowy nabytek stanie się numerem 1 na stałe. Wyczekiwano powrotu do zdrowia swojego ulubieńca. Gdy nadszedł ten moment Diego nadal był  pierwszym wyborem Mourinho. Ikera musiało to zaboleć, a co dopiero kibiców Królewskich.

Oczywiście mogą mieć pretensje, ale są one bezpodstawne. Lubię szkoleniowców, którzy uznają zasadę "Nikt ponad klub". Nie odejmuję zasług Casillasowi, ale 2012 roku nie miał udanego. Zdarzyło mu się więcej błędów niż zazwyczaj i miał pecha, że jego "szefem" jest Mourinho. Portugalczyk nie zważa na to kto jakie ma nazwisko, ale przypatruje się grze i aktualnej formie. Od razu sadza na ławce tego, który nie daje z siebie wszystkiego. Takie wrażenie robił Iker. Były trener Królewskich czekał na odpowiedni moment, by zrobić rewolucję, a kontuzja była tym punktem kulminacyjnym.

Wyobrażam sobie jak Casillas cieszył się, gdy Jose Mourinho odszedł. Chyba skakał jeszcze wyżej niż w meczu wyciągając kolejne "okno". W mediach zachowywał pokerową twarz, ale w głębi siebie był szczęśliwym małym chłopcem, który otrzymał wielkiego lizaka. Jednak pewien włoski szkoleniowiec miał inne plany. Marca, As, Mundo Deportivo i inne mniej ważnej hiszpańskie gazety trąbiły, że nadejdzie nowy Real, ale ze "starym" Casillasem w bramce. Guzik prawda. W polu karnym bez zmian. Diego Lopez wciąż  numero uno.

Jestem zadowolony z postawy Ancelottiego. Z drugiej strony mnie zaskoczył. Nie jest awanturnikiem jak Jose, ale jednak odważył się posadzić na ławce legendę madryckiego klubu. Widać, iż Włoch nie patrzy na tył koszulki, lecz na aktualną dyspozycję zawodnika.

Mógł dać szansę Casillasowi w pierwszym meczu z Betisem, ale nie miał podstaw na taki ruch! Diego Lopez wyśmienicie spisywał się w drugiej części sezonu 12/13 i także jest bezbłędny na początku tego. Również na treningach radzi sobie świetnie, bo słowa trenera, że Iker musi się postarać o miejsce w pierwszej jedenastce, obrazują ich wspólną rywalizację poza kamerami, w której prowadzi Lopez.

Bramkarz reprezentacji Hiszpanii ma cały czas pecha. Odnotował słabsze występy, kiedy trenerem był wymagający Mourinho, a gdy wydaje się, że wrócił do dawnej dyspozycji (w Pucharze Konfederacji grał dobrze), w równie dobrej lub lepszej formie jest jego rywal do bramki. Teraz już tylko jedna rzecz przywróci na tron Casillasa - kontuzja Lopeza. Świat goalkeeperów jest okrutny. Często tak jest, że kontuzja - nawet najmniejsza - eliminuje tego pierwszego i szansę ma ten drugi, który często ją wykorzystuje. W ten sposób miejsce w bramce wywalczyło sobie olbrzymie grono. Taki Szczęsny i Reina zaczęli grać, gdy ich kolega, a jednocześnie przeciwnik zmagał się ze złym stanem zdrowia. Okrutne, ale prawdziwe. Nie ma zmiłuj w sporcie. Nie rzadko trzeba iść po trupach do celu.

Diego Lopez miał wcześniej ciepłą posadkę w Sevilli, ale skusił się na lepsze pieniądze w Realu. Sam na pewno nie przewidział, że będzie powodem do jednego z większych konfliktów w historii Realu Madryt. Casillas nie przyzwyczajony do tej sytuacji zaczyna strzelać fochami, robić głupie miny. Również kibice podzielili się na dwa obozy: zwolennicy Lopeza i Ikera. Diego zasłużenie gra, lecz z drugiej strony szkoda potencjału Cassilasa i jeżeli naprawdę chce grać jak najszybciej, jest zmuszony wywrzeć presję na Ancelottim oraz Perezie i poprosić o zezwolenie na transfer.

Trudno przypuszczać w jakim klubie mógłby zagrać, bowiem ani nie jest na liście transferowej, ani żadna drużyna nie wyraziła chęci pozyskania ów piłkarza. "Plotkarskie" media sportowe już rozpisują księgi na temat transferu Casillasa do Barcy lub Arsenalu. Barca to najmniej prawdopodobny kierunek, bo po co wzmacniać największego rywala, który i tak jest na razie poza zasięgiem? A na Arsenal też nie ma co liczyć. Wenger zachowuje się jak stary dziad, który nie ma rodziny i umrze za pół roku, ale nadal niepotrzebnie oszczędza. Arsene ma sporo gotówki, a nie chce wzmacniać zespołu. Najwidoczniej maksymalnie czwarte miejsce w Premier League jest jego celem.

Głupie wróżby prosto od taniej i brzydkiej wróżki nie mają sensu. Natomiast sensowna jest sprzedaż Casillasa. Taki piłkarz marnujący się na ławce to cios dla światowej piłki nożnej. Rozumiem Real, ale i Ikera trzeba zrozumieć. Nagrał się wiele, ale nadal mu mało! On chce więcej i więcej! Nie potrafi żyć bez tego uczucia, gdy w czasie ważnego meczu unosisz się w górę, wyciągasz dłonie w stronę piłki i popisujesz się fenomenalną robinsonadą, a cały stadion staje i klaszcze na twą cześć. Tego mu brakuje i na chwilę obecną czas zakończyć miłość z Realem i zacząć romans z kimś innym. Ma jeszcze sześć dni. Czy je wykorzysta?

***

W Hiszpanii wrze nt. Ikera Cassilasa, a na Wyspach obok transferu Bale'a rządzi temat z Rooney'em. Co z tym Anglikiem? Pozostanie w Manchesterze lub odejdzie? Przed pierwszym treningiem Moyesa w MU, Szkot zaprosił napastnika na rozmowę i według oficjalnych danych panowie porozumieli się i Rooney pozostanie w swoim dotychczasowym klubie. Jednak później Moyes otwarcie mówił, że Van Persi jest jego pierwszym wyborem, a Rooney dopiero drugim. Na nowo wybuchła dyskusja o odejściu ikony Czerwonych Diabłów. Swoje pięć groszy wtrącił i Mourinho. Zapowiedział swoją trzecią ofertę dla Wayne'a. Po wczorajszym meczu zmienił trochę zdanie i dał 48 godzin na to, aby Anglik i klub wreszcie postawili sprawę jasno i scharakteryzowali aktualny stan rzeczy i pozycję napastnika Rycerzy Albionu.

No właśnie. Świat czeka co z tym Rooney'em będzie. W pierwszym meczu ligowym z Swansea wszedł dopiero w drugiej odsłonie spotkania i zrobił więcej niż nie jeden jego kolega przez cały wymiar czasu. Dwie asysty to dobry wynik, ale sprawiał wrażenie niezadowolonego. Najwidoczniej jemu jak i Casillasowi nie pasuje granie drugich skrzypiec. Przez wiele lat rządził w ataku Fergusona i nastrzelał 197 bramek dla United. Teraz czuje się jak zwykły rezerwowy. W szlagierowym meczu z Chelsea wyszedł w pierwszym składzie. Czyżby Moyes zlitował się nad nim lub nie wytrzymywał presji tłumu? Nie ważne. Ważne, że Anglik rozegrał dobry mecz. Biegał po całym boisku, rozgrywał piłki jak i je odbierał. Próbował strzałów z daleka. Był widoczny na boisku, przy czym Van Persi już nie. Holender kilka razy kopnął piłkę i tyle. Tylko pod koniec meczu w polu karnym uderzył z powietrza na bramkę Cecha, ale zablokował go jeden z The Blues.

Rooney stara się, pragnie zostać na Old Trafford. Ale postawa sztabu szkoleniowego, gazet oraz innych klubów rodzi u niego chęć zmian. Tu już nie jest gwiazdą. Gdzieś indziej nią będzie. A on chce być najważniejszy dla klubu. Van Persi strącił go z tronu prosto na ławkę lub do linii pomocy. Jego najważniejsza misją już nie jest strzelanie goli, ale zaliczanie asyst przy golach Holendra.

Sytuacja Wazzy wygląda o niebo lepiej niż Ikera Casillasa, ale on sam także jest uważany za wyłączne uzupełnienie lub poprawienie siły ognia, gdy MU nie będzie radziło sobie z przeciwnikiem. Urządził go tak Ferguson, którego był ulubieńcem. Moyes najwidoczniej nie zmieni niczego. Rooney otrzymywał i otrzymywać będzie szanse na pełne mecze, ale wciąż za plecami Van Persiego. Stanie się wyłącznie tłem przy hat tricku Robina (jeśli go zdobędzie).

Grająca nadal legenda nie tylko United, a także reprezentacji musi żyć z świadomością, że nie jest tym najważniejszym zawodnikiem. Dla niego także zbawienny będzie transfer. Nie mówię, że do Chelsea, bo MU nie chce wzmacniać przeciwników w walce o mistrzostwo, ale jest wiele innych zagranicznych klubów, które radzą sobie na krajowym podwórku i w Europie. Jeśli nic się nie zmieni, Rooney 50% meczów zacznie na ławce rezerwowych, nie widzę innego rozwiązania niż transfer. Być może nie w tym okienku, ale w zimowym lub za rok. Rooney nie chce być jak tatar pewnej wędliniarskiej firmy (nie chcę pozwu): rzadko potrzebny, niedobry. On pożąda regularnej gry na wysokim poziomie. Gdyby zależało wyłącznie na pieniądzach, dawno poleciałby na Bliski Wschód albo do Chin. Aktualnie czas Rooneya w MU powoli mija i kibice Czerwonych Diabłów nawet za dwa tygodnie mogą go nie ujrzeć na Old Trafford.

A propos: Obu piłkarzy nie łączy tylko pozycja w hierarchii klubowej i chęć zmiany otoczenia, ale także Mourinho. Tam gdzie swoje palce wtyka Portugalczyk zawsze wybuchnie jakieś zamieszanie. Ahh ten Jose.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz