środa, 28 sierpnia 2013

Przegląd Pola - Za rok się uda!

Ta dam! Legii nie będzie w Lidze Mistrzów! Skąd to znamy? Siedemnaście lat ciągłego czekania i wysłuchiwania, że następnym razem się powiedzie przyzwyczaiło nas do klęsk naszych drużyn w bojach z europejskimi rywalami. Z drugiej strony wciąż marzymy o raju, którym jest dla nas Champions League. Kluby z Rumunii, Czech, Białorusi, Węgrów doznały wspaniałego uczucia przebywania wśród elity i wysłuchiwania "kaszanki" nie w telewizorach, ale na stadionie. Polsce to nie grozi. Przynajmniej przez następnie 12 miesięcy.



Pierwszy mecz zwiastował katastrofę. Dlatego wydarzenia z rewanżu nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Kilka godzin przed rozpoczęciem walki w Bukareszcie pisałem, że Legia ma być lwem, który rozszarpie rumuńską mysz. Rzeczywistość okazała się inna. Po tych 90 minutach doszedłem do wniosku, że dalsze łudzenie się jest bezsensu. Z tak kiepską grą nie da się zwojować nawet Ekstraklasy, czego dobrym przykładem są mecze z Ruchem i Lechią. Przegraną na Cichej uznałem za wypadek przy pracy, ale druga porażka z rzędu z niżej notowanym zespołem całkowicie zarysowała sytuację w Legii. Rotacje Urbana i ci "świetni" nowi zawodnicy są błędnymi rozwiązaniami. Taktyka z wymiennością składu okazała się w polskich warunkach bezużyteczna. Zastanawiam się dlaczego w ogóle wprowadzano taką szeroką rotację? Przecież piłkarze Legii występujący w eliminacjach grali głównie przez 45 minut! Pragnę zauważyć, że same treningi trwają dłużej. Po drugie, okazuje się, że przygotowania kondycyjne w Polsce są strasznie zaniedbywane! W minionym sezonie najwięcej oficjalnych spotkań z europejskich klubów rozegrało Chelsea (ponad pięćdziesiąt meczów). Część z piłkarzy The Blues grało w prawie każdym spotkaniu! Bodajże Oscar wystąpił najwięcej razy. W czołowych drużynach trenerzy nie wprowadzają oszałamiających zmian w pierwszej jedenastce, choć grają co trzy dni. Ogromna przepaść dzieli piłkarzy m.in: Legii od czołowych zespołów na tle wytrzymałościowym. Więc gdzie się pchamy do Europy?

Najwyraźniej Liga Europy to maksimum, które potrafią wypocić, wybiegać, wykrwawić z siebie polskie drużyny. Nawet to przychodzi z ogromnym trudem. Legia w dziwaczny sposób awansowała do IV rundy eliminacji. Już zdążyłem przeczytać komentarze, które gratulują stołecznemu klubowi walki i dojścia do ostatniej fazy. Jakiej walki? Pokonanie TNS i Molde było tak szczęśliwe, że nawet pierdylion pierdylionów spadających gwiazd tyle fartu nie przynosi. Walijczycy gdyby byli lepiej wyszkoleni technicznie, znokautowaliby Legionistów już na początku walki. To samo tyczy się Molde. Zespół, który w aktualnym roku nie potrafi wygrać z jakimiś anonimami z norweskiej ligi, prawie brutalnie zgwałcić ekipę, która trzy miesiące temu cieszyła się z mistrzostwa Polski. I to była walka? Nie było żadnej walki. Był tylko Kuciak i kilku innych z pola.

Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Przecież za rok się uda. Ligę wygra Górnik, Lechia albo Wisła i awans będzie w kieszeni. Zespół polski stoczy boje na największych i najsławniejszych arenach świata, pojawią się gwiazdy światowego futbolu i "Kaszanka" zabrzmi nie tylko w głośnikach od telewizora, ale także na polskim stadionie! Taa.....

***

Co do samego meczu w Warszawie. Żalu nie mam. Bynajmniej w oczach Wojskowych było widać ochotę na zwycięstwo. Popełnili dwa koszmarne błędy na początku, ale później próbowali wszystko odkręcić. Dwa raz się udało, raz sędziowie przeszkodzili. Zaraz wybuchną zamieszki jak w Syrii odnośnie tego "spalonego" Kucharczyka, ale żaden nie może mieć prawa do krytykowania arbitrów. Gdyby nie głupie zachowanie całej obrony i idiotyczna gra Vrdoljaka, nie interesowałoby nas ten spalony. Po prostu olano by tą sprawę.

Styl prowadzenia zespołu za pomocą wszelakich rotacji tak, aby każdy był w rytmie meczowym i jednocześnie wypoczęty, sam siebie rozmontował. Lepiej wypieprzyć taką grę gdzieś daleko za Puszczę Kampinowską. Ten pomysł nie zdał egzaminu w przypadku Legii. Sądzę nawet, że gdyby stworzyć podstawową jedenastkę, która grałaby cały czas, końcowy efekt byłby zadowalający.

Cieszyła kontrola gry Legii. Jednak Steaua nic z tego nie robiła. Wszystko co miała w założeniach dokonała. Dwa szybkie ciosy na początku ustawiły mecz i jej zależało głównie na spokojnym przeszkadzaniu w grze przeciwnikowi. Goście umiejętnie neutralizowali próby Legii w dotarciu do bramki strzeżonej przez Tatarusanu.

Minusy

Woda zamiast mózgu u Vrdoljaka
Przydarzył mu się ogromny juniorski błąd. Kosztował on utratę bramki. Gafy są naturalną sprawą w sporcie. W piłce nożnej rządzą chwilę i decydują o wyniku. Nie miałbym zastrzeżeń do Ivicy, ale! Dla mnie został najgorszym zawodnikiem tego dwumeczu i nie względu na samą jego grę. Po meczu w Bukareszcie w rozmowie z dziennikarzami, odpowiedział bezsensownie i głupio, iż media zazdroszczą wyników Legii, drużyna grała dobrze, taka była taktyka, a on sam się spisał. Leśnodorski powinien zwolnić Jana Urbana w trybie natychmiastowym! Kapitan Legii stwierdził, że trener nakazał grać w sposób dosyć dziwaczny, w którym przeciwnik stwarza sobie sytuacje, strzela gola i przewodzi w grze. Dla mnie taki trener jest kompletnym cymbałem. Chyba, że piłkarz nie rozumie zaleceń swojego szkoleniowca. W takiej sytuacji zawodnik jest kretynem.
Legia nie grała dobrze. On sam też nie grał dobrze - kilka razy kopnął piłkę i robił dużo miejsca przed polem karnym. Vrdoljak zawsze był chwalony, ale w ostatnim czasie uderzyła mu woda sodowa do głowy. Konsekwencją bagna w mózgu była wczorajsza bramka. Nie zdecydował brak koncentracji, ale nie używanie organu do myślenia. Chorwat gra już od wielu lat na pozycji defensywnego pomocnika i powinien wiedzieć, że w sytuacji kiedy ma piłkę przy nodze, atakuje go rywal, musi ją wykopać lub podać do kolegi. Wczoraj byli wolni obrońcy i wystarczyło do nich kopnąć, ale ten wolał robić jakieś kółka jak baletnica. Z powody tej sodówy i słabej postawy w obu meczach jest największym minusem.

Bereszyński i Rzeźniczak
Steaua atakowała głównie ich stroną, a ci za łatwo oddawali kolejne metry. Nie znaleźli sposobu na rozmontowanie ataków Stanciu i Tanase. W drugiej połowie pojawił się Tata i w pierwszych kontaktach z piłką narobił strachu- oczywiście przez nich. Krótka przerwa Bereszyńskiego źle na niego wpłynęła. Rzeźniczak tydzień temu zdobył dobrą ocenę, ale rewanżu nie miał udanego. Dziecinnie dawali się ominąć. Z ich prawej strony poszło podanie do Stanciu przy pierwszej bramce. Kilkakrotnie zachowywali się zbyt statycznie.

Znów ten środek...
Rumuni najczęściej atakowali po swojej lewej stronie i środkiem. Zwłaszcza w okolicach defensywnym pomocników Legii czuli się swobodnie. Furman podłączał się do akcji ofensywnych i pomagał atakującym, lecz bronienie nie wychodziło mu tak samo super jak ataki. Akcja, po której padła pierwsza bramka rozpoczęła się od środka. Później gdy futbolówka dotarła do Stanciu, Furman wzorowo wrócił się za nim, ale wystarczyło, by Rumun wykonał niezgrabne kółeczko, a młody pomocnik był w innym świecie. Aczkolwiek nie dziwię się problemom Dominika w defensywie, gdy przy boku miał Ivice Vrdoljaka...

Sagan niewidka
Tydzień temu był niewidzialny i tym razem także. Stoperzy Steauy skutecznie odcinali napastnika Legii od podań i nie pozwalali mu na utrzymywanie się przy piłce. W rezultacie Marek tylko oglądał poczynania kolegów i robił przebieżki.

Za spokojnie
Od początku sezonu największy problem Legii tkwił w psychice. Wojskowi na mecze wychodzili poddenerwowani, nie wytrzymywali presji. Prawie każda pierwsza połowa w tym sezonie była przez nich przegrana. Na rewanż wyszli z nieziemskich spokojem. Aż galaktycznym, ponieważ rywalom wystarczyło kilka podań, aby zdobyć drugą bramkę i chwilę później następną. Przysnęli pierwsze dziesięć minut. Działań na tle psychologicznym nie wolno zaprzestawać, gdyż nie osiągnięto złotego środka.

Plusy

Kosecki jak Sobota
Waldemar Sobota jest ważnym ogniwem w układance Levy'ego. Kosecki zazdrościł koledze z innej drużyny popularności oraz wyczynów na boisku i postanowił grać tak samo. Jakub jako jeden z nielicznych piłkarzy w białych trykotach chciał wygrać. Szurał po tej lewej stronie i zamiatał zawodnikami z przeciwnego obozu. Nareszcie podobała mi się jego gra. Szkoda, że nie zwieńczył występu bramką, bo zasłużył.

Radović
Serb nie zamierzał być gorszy od skrzydłowego i podłączył się do prób zdobycia fortecy Steauy. Dobijał się, dobijał, aż wreszcie zburzył mury po nienagannym zagraniu Wawrzyniaka. Ponadto dobrze rozprowadzał akcje i utrzymywał się przy piłce.

Nieprawdopodobne! 
Znów chwalę Wawrzyniaka! W Bukareszcie był nie do przejścia (wyłącznie raz popełnił błąd), a w Warszawie powtórzył wyczyn. Raz i drugi raz nie pozwolił przeciwnikom na atak przez jego sektor, więc ci przeszli na słabszego Bereszyńskiego. Dodatkowo zaimponował dobrymi podłączaniami się do akcji ofensywnym, a jego asysta - cudo!

Gra do końca 
Dwie stracone bramki przebudziły Legionistów i zachęciły do walki. Grali tak jak powinni. Niestety walili głową w mur, ale trzykrotnie znaleźli sposób na zdementowanie defensywy Steauy (liczę również bramkę ze spalonego). Do samego końca próbowali wygrać ten mecz. Brawa, że po thrillerze z pierwszych dziesięciu minut nie poddali się. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz