Dzisiaj Legia zaczyna bój z rumuńską Steauą. Ceną jest Liga Mistrzów. Dla nas nieosiągalne marzenie od kilkunastu lat. Sny o polskim klubie stojącym w szeregu z Realem Madryt, Manchesterem United, FC Barceloną, Bayernem Monachium przerodziły się w koszmar. Polska piłka klubowa wciąż przebywa w śpiączce. Daty 21 i 28 sierpnia mają być datami wybudzenia! Nie ma innego wyjścia. Nasze popularne "teraz albo nigdy" dopiero teraz ma sens.
Szesnaście lat ciągłego wyczekiwania, które męczyło i doprowadzało do szału, złamało wszystkie prawa fizyki, logiki i matematyki. Taki poczciwy Widzew z lat 90-tych, kierowany przez Franka Smudy, w okresie kiedy z polską reprezentacją było równie źle jak teraz, awansował do Ligi Mistrzów. Od tamtej pory polskie kluby rosły w siłę, zarabiały większe sumy pieniędzy, przychodzili bardziej utalentowani piłkarze i pojawiały się nowsze stadiony, ale za cholerę nie szło w tej Europie! Boje Wisły z Grekami i Barceloną można usprawiedliwić, ale druzgocąco pogrzebane szanse z estońskimi kelnerami i innymi pseudo kopaczami już nie. Nawet ten Puchar UEFA tracący z roku na rok znaczenie nie wpuszczał przez swe sita polskich zespołów. Wielki pokój o nazwie "EUROPA" był zamknięty na kłódkę, do którego klucza nie mieliśmy.
Coś drgnęło za sprawą Lecha Poznań i o dziwo znów Franza Smudy. Trener krytykowany przez wielu jako jedyny z czynnych szkoleniowców znał sposób na przedarcie się do europejskich salonów. Kolejorz bardzo udanie w sezonie 2008/2009 zaznaczył obecność w ostatnim Pucharze UEFA. Rok później w trudnej grupie nie stanowił tła w pierwszej edycji Ligi Europy. Co lepsza sam rozdawał karty.
Dwa lata gry Lecha przynoszącej uśmiech na twarzy prysły i kolejne dwa sezony były suchymi latami. Owszem Legia i Wisła zawitali w tym drugim, mniej ważnym pucharze, ale to już było. Przyszedł czas na ten ważniejszy turniej. A Biała Gwiazda i Śląsk Wrocław znaczących kroków do tego celu nie zrobiły.
O wydarzeniach z poprzedniego roku lepiej nie wspominać. Należy je wyciągnąć z głowy i spalić w piecu. Brak awansu nawet do LE w cieniu EURO 12 był powodem do płaczu i zgrzytania zębów. Nic dziwnego jeśli nasza Ekstraklasa stoi na głowie i każdy wygrywa z każdym. Ruch Chorzów obrywa mocno od Victorii Pilzno. Śląsk Wrocław kapituluje wpierw przed szwedzkim Helsingborgsem - wstyd-, a potem w trudnym rozstawieniu trafia na Hannovera. Legia, która zawaliła końcówkę sezonu, odpada z Rosenborgiem, a Lech z Solną - kolejna kompromitacja. Skandynawia skopała nam tyłki i jednego kopniaka dorzucili Czesi i Niemcy.
Czas nie egzystować w przeszłości. Dzisiejszym obowiązkiem piłkarzy Legii jest zapomnieć o ciążącej na nich presji, nieudanych meczach z poprzednich lat oraz tegorocznych słabych pojedynkach. Dwa mecze z Steauą są najważniejsze w tym sezonie! Nieważne, że jest dopiero koniec sierpnia. Reszta odchodzi na dalszy plan. Celem priorytetowym jest awans do LIGI MISTRZÓW! Pragnę, żeby tę magiczne "teraz albo nigdy" zniknęło z ust. Wojskowi mają być wreszcie drapieżnikiem. Tego oczekuje cały kraj! W tych chwilach nie istnieje podział na kluby. Polska drużyna walcząca o Europę staje się ważna jak reprezentacja. Za kilka godzin chcę ujrzeć lwa - króla zwierząt, nie kotka. Steaua na tle białych koszulek ma być szarą myszką uciekającą przed zabójcą.
Miejmy powód do dumy. Sama Liga Europy nie zaspokaja naszych potrzeb. Za długo trwał okres upokorzeń. Z takim składem, z takim trenerem, z takimi kibicami nie istnieje żaden inny wariant niż grupa w Champions League. Fani łakną sukcesu i ujrzenia rozbicia czołgiem bram LM! Jeżeli i ten czołg zostanie zatrzymany, skończmy raz na zawsze z marzeniami. Niech Mistrz Polski bije się lub automatycznie awansuje do LE, bo niepożądany jest kolejny rok narzekań, złudnych nadziei i obietnic. Piosenka "nic się nie stało" denerwuje już ucho. Ciągle ją słyszymy jakby ktoś puścił płytę z tym utworem na popsutym gramofonie i wers odśpiewywany po każdej klapie reprezentacji oraz piłki klubowej leci na okrągło od wielu już lat. Rozpieprzmy tę płytę! Włączmy nową! Weselszą i przypominającą o sukcesach. Nie tych z lat 90-tych, 80-tych i 70-tych, tylko z teraźniejszości.
Steaua Bukareszt nie jest żadnym murem. A jeżeli jest to po to są mury, aby je zburzyć! Śląsk Wrocław dał przykład jak radzić sobie z silniejszym od siebie. Według wszelakiego prawdopodobieństwa Sevilla wyeliminuje Milę i spółkę, ale odpadną w przekonaniu, że dali z siebie wszystko. Sprawili niespodziankę, o której mówiono w całej Europie.
Boisko rozstrzygnie wszystko. Obyśmy jutro przy robieniu śniadania przypominali sobie akcje Legii i jej dominacje na terenie przeciwnika. Wierzmy, że nadchodząca noc w stolicy Rumunii będzie polska!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz