Ci, którzy piszą, że Śląsk mógł spisać się lepiej, z jednej strony mają rację, a z drugiej nie. Piłkarzom Stanislava Levego przydarzały się proste błędy, trzy bramki nie powinny wpaść, ale wylali cały pot, wykorzystali do końca rezerwy sił, by zmusić rywala do biegania i wysilania się w celu odebrania piłki. Momentami Śląsk uprzykrzał życie gospodarzom do tego stopnia, że przy stanie 2:1 cały stadion klaskał polskiemu zespołowi. W ich oczach nie było ani krzty paniki i strachu. Legia w Bukareszcie zaczęła mecz na ugiętych nogach. WKS z góry skazywany na porażkę chciał udowodnić, że da się wygrać z każdym. Na bój z Goliatem wyszedł mężnie i wyprostowany.
Przegrali na tle kondycyjnym. W stolicy Andaluzji panowały straszne warunki do gry, natomiast odważna postawa gości z Polski w pierwszej i na początku drugiej połowy odbiła się na zdrowiu. Czerwona kartka dla Dudu tylko pogorszyła sytuację. W oczach pojawiały się prośby o tlen i koniec meczu. Niestety mecz trwa 90 minut, nie 70.
Mimo pogromu. Mimo braku sił w końcówce, chciałbym, żeby to Śląsk zagrał w rewanżu z Steauą. Jeśliby Legia toczyła bój z taką samą determinacją, pokonałaby rumuński zespół wysoko. Z taką przewagą, że przez następny tydzień Jan Urban w swoim łożu śniłby o CR7 lub Messim na Pepsi Arenie.
Z drugiej strony trochę krytyki zawsze się przyda. Piłkarze z Wrocławia w paru kwestiach spaprali sprawę. Nawet przy czterech golach dla Sevilli, oni mogli mieć trzy. Chwalony Plaku tym razem nie utrzymał nerw na wodzy. Ta sytuacja z pierwszej połowy, gdy Albańczyk wyszedł sam na sam na przeciw Beto... zjebał ją.
Do przeszłości nie wrócimy. Pozostaje tylko wyciągnąć wnioski i poprawić co nieco. Bądź co bądź, ale Europę zadziwiają, a na własnym podwórku zawodzą. Kolejna chora sytuacja. Mila miał rację, że polskim klubom daleko do Europy. Brakuje powtarzalności. Nasze czołowe zespoły nie grają każdego meczu na równym lub podobnym poziomie. A tak trzeba, żeby z powodzeniem walczyć za granicą i również w kraju.
MINUSY
Nie wykorzystane sytuacje się mszczą
Wspominałem o Plaku i jego szansie na bramkę. Miał sto procentową okazję, lecz dla niego trzeba z minimum 150%. Wszystkie czynniki działały na korzyść pomocnika. Stał oko w oko z Beto i zostało tylko zapytać Hiszpana w jaki róg posłać piłkę, zrobić dwadzieścia pompek, wykonać salto w tył i na koniec uderzyć piłkę głową. Ta minie bramkarza i gol. Plaku tak nie zrobił i spieprzył wszystko. Chce się rzec : "I cały ten misterny plan w pizdu". Gdzie był ten spokój, gdy lobował golkeepera Club Brugge? Poziom przeciwnika go przygniótł? Kolejny piłkarz Ekstraklasy ze słabą psychiką? Bez siły mentalnej nie osiągniesz niczego!
W drugiej sytuacji zrobił wszystko dobrze. Po dośrodkowaniu wyskoczył najwyżej, uderzył piłkę głową kierując ją do ziemi, aby ta wpadła w kozioł i przeszkodziła w interwencji. Wszyściutko zrobił, ale zabrakło najważniejszego - szczęścia.
Za głęboko
"Za głęboko"- cytat prosto z filmów porno idealnie pasuje do opisania gry linii obrony Śląska. Na ogół defensorzy spisali się w miarę dobrze. Odbierali piłki i atakowali wślizgami. Jedno kuło w oczy - bali się szybkości rywali. Kokoszka i Pawelec nie dominują w tej dziedzinie. Żaden z nich Usain Bolt. Brakowało Grodzickiego, bo jest jednym z niewielu stoperów w Polsce chwalących się w miarę użyteczną szybkością, która pomaga w destrukcji ataków. Były piłkarzy Ruch Chorzów cały czas leczy kontuzje, a przydałby się jak nigdy wcześniej. Z powodu wolnej obrony cała ta formacja cofała się bardzo głęboko w pole karne Gikiewicza. Pomysł idiotyczny, gdyż na skutek takiej gry wpadły trzy brami oraz Marin szalał na szesnastym metrze jak burza z tornadem o sile F5.
Rakitić pokonał Gikiewicza dzięki złemu ustawieniu piłkarzy Śląska. Bramkarz wyganiał ich na szesnasty metr, lecz nie uczynili tego, więc w zamieszaniu Kazimierczak zmylił swojego kolegę i klops, sraczka oraz pawi śpiew. Marin zdobył drugą bramkę dla drużyny dzięki zbyt wycofanemu Spahić'owi. Ciekawe czy Levy zapytał go kiedy zamierzał odebrać piłkę. Pomocnik Sevilli był już jedenaście metrów przed bramką Śląska i wciąż się zbliżał, a Spahić zamiast przeszkadzać mu, oddalał się. Gdyby akcja trwała o kilka sekund dłużej, Bośniak wpadły na banery reklamowe. Materiał znakomity dla pokazania młodzieży w jaki sposób nie zachować się w polu karnym. Emir popełnił dziecięcy błąd! Kleks na jego ocenie, a miała szansę być wysoka.
I ostatni gol dla Sevilli. Po raz kolejny obrońcy cofnęli się za głęboko otwierając pole przeciwnikom. W szczególności Gavish- najgorszy piłkarz meczu - nie popisał się przy tej sytuacji.
Och ten Gavish!
Nie nadaje się do drużyny, która ma aspiracje na mistrza Polski. Wczoraj wyczynił cuda w sensie negatywnym. Wszedł na prawą obronę w celu pomocy w utrzymaniu nadal dobrego wyniku. Zamiast pomóc zaszkodził jeszcze bardziej. Dwie ostatnie bramki wpisuję na jego konto. Podobno taki utalentowany. Podobno chwalony. Chyba na placu zabaw w Izraelu. Widziałem go drugi raz w akcji i kolejny raz było wielkie gówno w jego wykonaniu. Wszedł za wołającego o powietrze Ostrowskiego by polepszyć jakość obrony. Spieprzył robotę. Wolałbym zdychającego Ostrowskiego niż go. Przy rzucie rożnym dla Sevilli zamiast kryć Gameiro stał jak dąb, może konia walił i przyglądał się jak piłka leci w jego strefę wprost na głowę przeciwnika. Nie wie on, że przy stałych fragmentach gry trzeba pokryć strefowo lub indywidualnie rywali? W tym przypadku Śląsk przyjął krycie indywidualne, więc Gameiro był jego. Zamiast pilnować, wolał stać.
I ostatnia bramka, sytuacja już omówiona. Cofnął się za głęboko i zostawił pełno wolnego miejsca. A kiedy musiał interweniować, spóźnił się.
Po kilku minutach sprawiał wrażenie zmęczonego, a ledwo co wszedł z ławki. Zero z niego pożytku.
PLUSY
Zero strachu
Levy jak zapowiedział, tak zrobił. Przed spotkaniem otwarcie mówił, że Śląsk zagra od pierwszych minut pressingiem i zaskoczy rywali. Rzeczywiście polski klub zaskoczył. Pierwsza minuta w pełni należała dla Sevilli, ale potem poziom wyrównywał się, aż w końcu Wrocławianie przejęli inicjatywę, a gol był nagrodą za odważną grę. Niestety ciągłe próby naciskania na rywala i ataki zmęczyły ich za bardzo.
WIELKI GIKIEWICZ
Rafał jest fanem Artura Boruca i z powodzeniem klonuje jego wyczyny. Kiedy oglądam jego grę w tym sezonie mam wrażenie, że w bramce stoi sam Boruc. Podobne ruchy, wyjścia do piłek oraz ochrzan obrońców po każdym strzale przeciwnika. Czyste odbicie Holy Goalie. Wiedziałem, że będzie to gwiazda wieczoru. Już w pierwszej minucie popisał się poczuciem chwili i odpowiednią oceną sytuacji. Często sprawdzał jego czujność ten niezwykły Marin, który robił w polu karnym co chciał. Nie muszę się rozpisywać na jego temat. Dla mnie aktualnie drugi po Borucu bramkarz do reprezentacji. Śmiem twierdzić, że spokojnie mógłby wyjść w podstawowym składzie w Warszawie na mecz z Czarnogórą.
Waleczny Paixao
Na jego ciele pojawiło się wiele nowych siniaków. Defensorzy nie traktowali go ulgowo. Aby zneutralizować Brazylijczyka używali nóg, bioder, łokci, dłoni i głów. Arbitrzy nie spisali się najlepiej, bo nie zatrzymywali gry, gdy napastnik Śląska Wrocław zostawał powalany niezgodnie z przypisami. Paixao próbował za wszelką cenę utrzymywać się przy piłce i oddawać ją do partnerów. Na jego korzyść działa także zdobyta bramka. Wycelował znakomicie z głowy, choć przy sobie miał przeciwnika.
Sobota w czwartek
Waldek jest w świetnej dyspozycji. Początek tego sezonu należy do niego. Szkoda, że sporo mówi się o jego odejściu. Pragnie spróbować sił w wielkiej lidze, a najmłodszy nie jest, więc zrozumiałe są jego zapędy. Wczoraj popisał się kilkoma dryblingami i dobrymi zagraniami takimi jak dośrodkowanie na Paixao. W drugiej połowie był mniej widoczny, ale za to pracował w defensywie. Unai Emery zlecił swoim podopiecznym ścisłe krycie skrzydłowego Śląska, dlatego nie tak często jak w poprzednich meczach hulał po bocznych strefach boiska.
Ambicja, ambicja, ambicja
Nie brakowało jej grajkom z Wrocławia. Ostatnie dwadzieścia minut były najgorszymi męczarniami w ich życiu, ale starali się. Próbowali osiągnąć korzystny wynik za pomocą determinacji, zaangażowania i ambicji. Same one nie dały oczekiwanego rezultatu, lecz miło było pooglądać polski zespół starający się do końca. Oby tak nasza reprezentacja grała. Pomarzyć zawsze można.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz